Connect with us

Historie

Nadzieja, którą już dawno straciłam

Ewa wracała do domu z delegacji. Tym razem jechała pociągiem, bo autobusem musiałaby się dwa razy przesiadać. Ostatnio jechała pociągiem jeszcze jako studentka. Życie ułożyło jej się tak, że po studiach musiała wrócić do swojego rodzinnego miasta. Matka Ewy nagle zachorowała, serce jednak nie wytrzymało i kobieta zmarła. Ojciec zmarł już dawno temu, kiedy jego córka skończyła siedem lat. Właśnie szykowała się do pierwszego dnia w szkole, kiedy zadzwonił telefon jej mamy. Ktoś przekazał jej straszną wiadomość – jej mąż zginął w wypadku samochodowym.

Ewa zajęła miejsce przy oknie. W zamyśleniu kontemplowała umykający krajobraz. Była zima, zbliżały się Święta. Sceneria była niesamowita, bajkowa, zapierająca dech w piersiach. Szron gęsto pokrywał drzewa, gałęzie wisiały nisko nad ziemią. W przedziale było bardzo ciepło. Naprzeciwko Ewy siedziała kobieta po pięćdziesiątce. Ze wzrokiem wbitym w podłogę milczała, od czasu do czasu ciężko wzdychając. Ewa od razu zauważyła, że ​​jej towarzyszka bardzo się czymś martwi, ale pomyślała, że ​​nie wypada o nic wypytywać.

Ale w końcu Ewa odważyła się i rozpoczęła rozmowę:

– Dokąd pani jedzie? Pewnie do dzieci na Święta? Mam na imię Ewa, – dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie.

Kobieta uniosła oczy pełne łez i smutku i powoli odpowiedziała:

– A ja mam na imię Nadia… Wie pani, że to znaczy – nadzieja? Tylko, że ja ją straciłam już dawno temu. I przeciwnie, właśnie jadę z domu. Wracam do miasta, w którym się urodziłam i spędziłam dzieciństwo, mam tam jeszcze jedną przyjaciółkę. A dzieci… i mąż… nie wiem, czy chcę ich jeszcze widzieć. Wiem, to brzmi dziwnie i okrutnie. Ale to prawda.

Ewa nie zdążyła nawet otworzyć ust, bo Nadia ciągnęła dalej:

– Urodziłam się w zwyczajnej robotniczej rodzinie. Żyliśmy w biedzie, ale trzymaliśmy się razem. Tata zawsze pomagał mamie, nigdy nie odmawiał, kiedy o coś prosiła, często sam z siebie gotował obiad, jeżeli wcześniej wrócił z pracy. Dla mnie to był idealny wzorzec rodziny. Po liceum poszłam na studia, na księgowość.

Tam, w Warszawie, poznałam Tomka. To był taki inteligentny i spokojny facet. Czasami mieliśmy jakieś sprzeczki albo kłótnie, ale przecież nie ma par idealnych. Minął rok i Tomek mi się oświadczył. Pojawiła się kwestia mieszkania. Pochodził ze stolicy, więc oczywiście nie chciał się nigdzie przeprowadzać. Zresztą, nie bardzo miał dokąd. Ja w moim rodzinnym mieście miałam dwupokojowe mieszkanie po rodzicach. Już wtedy oboje nie żyli. Tylko, że na prowincji w ogóle nie było pracy. Postanowiliśmy więc, że sprzedamy moje mieszkanie, dołożymy pieniądze z wesela i kupimy coś w Warszawie. Teściowa najpierw była temu przeciwna. Mówiła, że jest już stara, a Tomek jest jej jedynym synem. Kto się nią będzie opiekował? Nie chciała zostać sama w dużym mieszkaniu. Ale Tomek nie dał się jej namówić. Powiedział, że matka trudny charakter i się z nią nie dogadamy.

No i kupiliśmy mieszkanie, co prawda nie w najlepszej części miasta, ale zawsze to własne. Urządzałam nasze gniazdko i pracowałam jako ekonomistka w małej firmie. W tym czasie Tomek zaczął razem ze swoim przyjacielem tworzyć biznesplan i wkrótce założyli własny mały biznes. Dobrze sobie radzili, więc pieniędzy nam nie brakowało. Dwa lata później zaszłam w ciążę. Mój mąż aż promieniał z radości, prawie unosił się nad ziemią ze szczęścia, słuchał mnie, spełniał wszystkie moje zachcianki. Urodziła się nasza córka Eliza. Potem przytrafiła nam się kolejna ciąża. Kiedy na USG wyszło, że to chłopiec, Tomek wręcz puchł z dumy. Ciągle powtarzał, że to przedłużenie rodu. Elizka będzie pomocnicą mamy, a mały Dawid – solidnym wsparciem.

Całkowicie pochłonęły mnie codzienne sprawy: pieluchy, nieprzespane noce, kolki, ząbkowanie, przedszkole, szkoła, zajęcia dodatkowe, a oprócz tego przecież ciągle miałam normalne obowiązki domowe. Tomek uwielbiał dobrze zjeść, więc każdego dnia starałam się gotować coś nowego, żeby mu sprawić przyjemność. Musiałam sprzątać po kilka razy dziennie, bo wiadomo, jak to jest przy dzieciach, a mężowi przeszkadzały zacieki w kabinie prysznicowej czy okruchy ciastek na dywanie. Odkurzacz, mop i wiadro to byli moi nierozłączni przyjaciele.

Tomek dobrze zarabiał, więc mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby jadać w restauracjach albo zatrudnić kogoś do sprzątania. Jednak nie chciałam tego. Nie wyobrażałam sobie, że ktoś obcy miałby chodzić po naszym domu, zaglądać do naszej lodówki czy zajmować się dziećmi, podczas gdy ja będę na zakupach albo z przyjaciółkami w kawiarni. Dom był dla mnie świętością. Wszystko w nim tworzyłam własnymi rękami, z sercem i wielką miłością. Ale już wtedy, po urodzeniu syna, zauważyłam, że Tomek w ogóle mi nie pomaga tak, jak wcześniej. Zostawał do nocy w pracy. Czasami zasypiałam sama, a kiedy budziłam się rano, jego znów nie było. Na palcach mogłabym policzyć weekendy, które poświęcił na czas z rodziną.

Elizie i Dawidowi nie brakowało absolutnie niczego, od modnych drogich ubrań po nowoczesne technologie. Wyrastali na kapryśne, rozpieszczone, samolubne i chciwe dzieci. Próbowałam ich wychować w dyscyplinie i pokorze, ale nic z tego nie wyszło. Mąż nie tylko zabraniał mi podnosić na nich głos, ale nawet krzywo spojrzeć. Mimo że sam nie brał udziału w ich wychowaniu! Z biegiem lat dzieci dorosły. Teraz każde ma swoje mieszkanie, samochód, dobrą pracę. Szkoda tylko, że nie ma w nich serca ani człowieczeństwa…

A teraz jadę tym pociągiem i zwierzam się zupełnie obcej osobie… Jadę jak najdalej od moich bliskich. Mąż kazał mi się wyprowadzić z domu, a moje miejsce ma zająć młoda, zgrabna kobieta o wyglądzie modelki.

Dzwoniłam do Elizy, ale przez pół dnia w ogóle nie obierała. A kiedy w końcu oddzwoniła, powiedziała, że jej ojciec postąpił słusznie, że nigdy nie traktowałam ludzi dobrze, nawet własnych dzieci, i że zachowywałam się w domu jak żandarm. Bo wymagałam dyscypliny. No i w takim tonie moja córka zakończyła naszą rozmowę. Dodała jeszcze tylko, że jutro bardzo chętnie pojedzie do ojca, żeby poznać nową mamę.

Syn też powiedział, że nie przyjmie mnie na Święta, bo moja synowa się na to nie zgodzi. A ona nie może się denerwować, żeby jej głowa nie rozbolała i nie skoczyło ciśnienie. Nigdy nie miałyśmy dobrych relacji.

Nadia nagle zamilkła i rozpłakała się szczerze, jak małe dziecko. Ewa wysłuchała jej historii i z całego serca współczuła. Było jej tak żal kobiety, że spontanicznie powiedziała:

– Wie pani co? A może razem spędzimy Święta? U mnie przy stole znajdzie się miejsce.

Nadia skinęła głową.

Trending