Connect with us

Życie

Żmija. Prawdziwa historia z życia

Ta sytuacja wydarzyła się w moim rodzinnym mieście nad Odrą, w zamożnej, według naszych standardów, rodzinie. Piotra poznałem na studiach. Później przypadkiem zacząłem pracę na budowie jako energetyk w firmie, której był właścicielem; odziedziczył ją po rodzicach. I tak to wygląda.

Miał młodą narzeczoną, uroczą dziewczynę, o piętnaście lat młodszą od niego, którą uwielbiał i o którą był bardzo zazdrosny. Dowiedziałem się o tym wczoraj podczas wspólnego lunchu. Kochał ją, nie zapominał o niej ani na chwilę. Ale był problem: niedawno zachorował na gruźlicę. Według tego, co mówił, miał żyć około trzech do czterech tygodni. Wyglądał tak sobie.

Po jakimś tygodniu zadzwoniłem, żeby zapytać o jego zdrowie. Wysoki kobiecy głos w telefonie powiedział mi, że jest na oddziale intensywnej terapii. Pojechałem więc do szpitala.

To tam po raz pierwszy spotkałem jego narzeczoną. Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Z gabinetu lekarskiego wybiegła dziewczyna. Właśnie powiedziano jej, że Piotrowi zostało niewiele czasu, może kilka dni. Przemknęła obok mnie, kręcąc biodrami, poczułem zapach jej perfum. Za nią wyszedł zdenerwowany lekarz.

– Żmija – powiedział, a kiedy zobaczył moją minę, zreflektował się: „Przepraszam”. Nawet nie zmieniła wyrazu twarzy, kiedy powiedziałem, że zostały mu tylko dwa lub cztery dni życia. Siedziała i rozmawiała z kimś przez telefon. Mówię jej, że jutro jej narzeczonego może już nie być, a ona siedzi i martwi się, kiedy dostanie jego złotą biżuterię. Co za obrzydliwość.

Lekarz wrócił do gabinetu, ze złością trzaskając drzwiami.

A Piotr, kiedy tylko się ocknął, mówił o niej i dzwonił. I tak wszystko się powtarzało, budził się, potem znowu tracił przytomność, ale ciągle ją wołał.

Dzwonili do niej. Prosili, żeby odwiedziła śmiertelnie chorego, ale ciągle odmawiała, nia miała czasu. W końcu musiała teraz zająć się sprawami firmy.

Ale Piotr jakoś nie mógł odejść. Kilka razy serce zatrzymało się i ruszyło ponownie, nawet bez resuscytacji. Chciał ją zobaczyć. Wszyscy dzwonili i prosili ją, żeby przyszła.

– Przecież to i tak mu nie pomoże — odpowiedziała.

Wieczorem Piotr odszedł z tego świata.

Była już o ósmej rano i wezwała pielęgniarkę. Wzięła kosztowną złotą biżuterię należącą do Piotra. Gdy szła obok mnie, demonstrując swoje długie nogi, z sali wyszła pielęgniarka.

– Żmija, — rzuciła w ślad za dziewczyną.

– Słucham? – ‘wdowa” po Piotrze zatrzymała się – nie masz prawa. Już tu nie pracujesz.

– I trudno – przerwała pielęgniarka – Nie mam nic do stracenia, jestem już na emeryturze... A ty jesteś żmiją. I kiedyś tu umrzesz. Będziesz leżała sama, nikt do ciebie nie przyjdzie. Żmija.

Kobieta splunęła jej pod nogi i postukała obcasami w stronę wyjścia.

Trzy miesiące później ktoś mi powiedział, że pielęgniarkę tego samego dnia zwolnili z pracy i że “wdowę” po Piotrze przyjęli na oddział z rozpoznaniem zaawansowanej gruźlicy.

Trending