Connect with us

Rodzina

Opowieść bez przebaczenia

Plany Karola nie przewidywały pojawienia się drugiego dziecka w rodzinie. Po co komu dodatkowe problemy? Mają już trzyletnią córkę, a dziecko to niemały wydatek: ubrania, jedzenie, zajęcia, zabawki i dużo więcej. Poza tym mają kredyt na mieszkanie, a jego żona jeszcze jest na wychowawczym. No i od dawna marzyli o nowym samochodzie. Ale Marysia tak bardzo pragnęła syna. Zdecydowali się więc na jeszcze jedno dziecko.

Urodził się prawdziwy zuch: duży, z ciemnymi gęstymi włosami i dużymi zielonymi oczami, które od razu wszystkich zachwycały. Wydawałoby się, że nie można życzyć sobie nic więcej. Ale, jak powiedzieli później lekarze, dziecko miało pewne problemy ze zdrowiem – w mózgu gromadził się nadmiar płynu i chłopiec wymagał operacji, a może nawet więcej niż jednej. Leczenie miało być długotrwałe i kosztowne, ale dziecko miało szansę na zdrowe życie.

Tego to już zdecydowanie nie było w planach Karola – dodatkowe wydatki na operację, rehabilitację, wizyty u lekarzy. Na długo można zapomnieć o odpoczynku, nowym aucie i pełni życia. Nie chciał z tego zrezygnować tuż po trzydziestce. Postanowił porozmawiać z żoną. O dziwo, nie dyskutowała z nim za wiele i zgodziła się na jego pomysł – zostawić dziecko w szpitalu, a krewnym powiedzieć, że nie żyje. Ciężko, ale trzeba żyć dalej, najwyżej postarają się o kolejne dziecko.

Anna Filipczuk pracuje w domu dziecka od ponad piętnastu lat i przez lata widziała tyle, że powinna była spokojniej reagować na pojawienie się nowego dziecka, ale nie. Za każdym razem jest to dla niej jak własna emocjonalna trauma, od razu ma łzy w oczach i taki nieznośny ból, i współczucie dla dziecka. Po prostu nie potrafi zrozumieć, jak można zostawić własne dziecko.

I do tego „nowego” z zielonymi oczkami Anna od razu przylgnęła i starała się poświęcać mu cały swój wolny czas. Po kilku tygodniach dziecko nawet zaczęło ją rozpoznawać, uśmiechać się i wołać radośnie tylko do niej.

„Dlaczego by nie? Dzieci są już dorosłe, a ja mam jeszcze dość siły i chęci, żeby wychować małego chłopca. Może porozmawiam ze Staszkiem?” – pomyślała Anna.

I mówiła, i namawiała, żeby poszedł i popatrzył na tego chłopca. Mężowi też przypadł do serca, ale mężczyzna bał się, czy sobie poradzą – dziecko nadal wymaga leczenia, chociaż sytuacja z jego zdrowiem się poprawiła.

– Aniu, sama pomyśl. Ja nie mam nic przeciwko, ale czy damy radę, nie mamy już dwudziestu lat.

– Poradzimy sobie – prosiła kobieta.

– Więc dajmy mu na imię Wiktor, żeby naprawdę wyrósł na zwycięzcę i pokonał swoją chorobę – powiedział z przekonaniem Stanisław.

Dyrekcja domu dziecka zrobiła wszystko, co możliwe, żeby pomóc Annie w adopcji.

Co tu dużo mówić – parze z dzieckiem nie było lekko. Anna spędzała cały swój czas z Wiktorkiem: zabierała go do lekarzy na badania, leżała z dzieckiem w szpitalach, odpoczywała z nim w sanatoriach, przestrzegała wszystkich zaleceń lekarzy.

Staszek dużo pracował, zmęczył się i trochę zestarzał w ciągu roku – leczenie dziecka pochłonęło dużo pieniędzy i energii. Ale kiedy mały Wiktorek podbiegł do niego, przytulił swoimi małymi rączkami i powiedział ojcu, jak bardzo go kocha – Staszek zapomniał o całym zmęczeniu i rozkwitł, ciesząc się swoim małym i nieoczekiwanym szczęściem.

Wiktor wyrósł na silnego i mądrego chłopca.

– Ciociu, pomogę ci – dzieciak podbiegł do sąsiadki, która niosła torbę z zakupami.

– Jesteś jeszcze za mały, to za ciężkie.

– Ciociu, ja rosnę na prawdziwego mężczyznę, jak mój tata. A mężczyźni pomagają kobietom. – odpowiedział Wiktorek.

– No, skoro tak, to pomóż. Chlebek ponieś – powiedziała sąsiadka.

Teraz mały Wiktorek z dumą niósł chleb i odwracając się zapytał:

– Nie jest ci teraz lżej, ciociu?

— Jest o wiele lżej — odpowiedziała kobieta.

Kiedy nadszedł czas operacji, cała ulica życzyła Annie i Wiktorkowi szczęścia i powodzenia.

– Nie bój się, Aniu, tam w niebie wszystko widzą. Wszystko będzie dobrze – mówili ludzie.

I rzeczywiście, wszystko poszło dobrze. Po pewnym czasie Wiktor wrócił do domu, a lekarze powiedzieli, że życiu i zdrowiu chłopca nic już nie zagraża.

Wiktor dorósł, skończył szkołę i zaczął studiować architekturę.

Krótko przed egzaminami, pod koniec maja, Wiktor szedł do domu. Pogoda dopisywała, świeciło słońce, kwitły drzewa, chłopak był w dobrym humorze – był przygotowany do egzaminów, niedługo wakacje i pojedzie do rodziców. A on uwielbiał przebywać w rodzinnym domu: w którym pięknie pachniało, mama piekła jego ulubione ciasto z wiśniami, a ojciec zabierał na ryby. Tam mógł odpocząć od zgiełku miasta.

Nagle u stóp Wiktora wylądował pluszowy miś. Nieopodal na ławce siedział mężczyzna z małą dziewczynką. Wiktor podniósł zabawkę i podał ją dziecku:

–  Nie rzucaj niedźwiadkiem, to go boli.

–  Nie potrzebuję go – powiedziała ze złością dziewczynka.

– Dlaczego? Zobacz, jaki jest ładny, – powiedział Wiktor.

– Jest zły i chory. Takiego nie chcę, – krzyknęło dziecko.

Wiktor był bardzo zaskoczony:

– Niech pan nie zwraca na to uwagi – powiedział ze znużeniem mężczyzna – to moja wnuczka. Ma problemy ze zdrowiem, a rodzice nie chcą się nią zajmować, więc ja…

Wiktor spojrzał na niego – mężczyzna miał jakieś pięćdziesiąt lat, wyglądał młodo. Jednak jego smutne oczy zdradzały zmęczenie, strach i rozpacz – to stanowiło silny kontrast do tego, co było wokół: słońca, śpiewu ptaków i wesołego dziecięcego gwaru. Wiktor chciał mu pomóc, dodać otuchy i dlatego postanowił opowiedzieć o sobie, swoim życiu, operacji w dzieciństwie…

A im dłużej Karol słuchał (bo był to właśnie on) tego chłopaka, tym bardziej ściskało mu się serce. Patrzył na niego młody mężczyzna, który był bardzo podobny do jego żony, te same zielone i wesołe oczy, te same ciemne włosy…

– To niemożliwe – powiedział cicho Karol.

– Jak to nie. Oczywiście, że możliwe. To prawda. – mówił dalej Wiktor – najważniejsze to wierzyć i mieć nadzieję, że się uda. Mama i tata pomogli mi, bo wiedzieli, że wszystko będzie dobrze. I pan też na pewno wyleczy swoją wnuczkę. Powodzenia.

Wiktor podziękował za rozmowę i poszedł dalej, uśmiechając się radośnie, ponieważ wierzył, że wszystko będzie dobrze z tą małą ślicznotką.

Karol rozpaczliwie spojrzał w ślad za chłopakiem, ale nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Nie było wątpliwości: to jego syn, którego wraz z żoną zostawili na oddziale położniczym prawie dwadzieścia lat temu. Wtedy nie myśleli o dziecku, a tylko o sobie i o tym, żeby „żyć dla siebie”… Żona go zostawiła, bo nie mogła żyć z tym ciężarem, próbowała znaleźć dziecko, ale na próżno… Córka wyrosła na egoistkę: żyła tylko dla siebie, a w głowie miała tylko spotkania z przyjaciółmi. Spotkała podobnego do siebie mężczyznę. Kiedy urodziła się wnuczka i okazało się, że mała ma problemy ze zdrowiem, córka przyprowadziła dziecko do swojego ojca i powiedziała: „Nie potrzebujemy jej. Jeśli chcesz, to ją lecz, a jeżeli nie, to gdzieś oddaj, nie obchodzi nas to ”.

Karol bardzo chciał dogonić chłopaka i wszystko mu opowiedzieć, poprosić o przebaczenie. Ale po co? Po co znowu rujnować mu życie? Został sam ze swoim grzechem, bez przebaczenia, samotny…

Trending