Dzieci
Od razu zrozumieliśmy, że to nasza córka

Mój mąż i ja jesteśmy razem od ponad szesnastu lat. Nie mamy dzieci… A dokładniej, mieliśmy córeczkę Zuzię, tak długo wyczekiwaną, urodzoną w ósmym roku naszego małżeństwa. Nie spodziewaliśmy się, że po tylu latach prób i trudnych doświadczeń będziemy mogli doznać tego błogiego uczucia bycia rodzicami.
Ale poród okazał się trudny, zarówno dla mnie, jak i dla małej Zuzi. Ledwo przeżyłam, a kiedy odzyskałam przytomność, usłyszałam słowa lekarzy: „Pani córka ma wadę serca”.
Spędziłyśmy wiele tygodni w szpitalach… To były najtrudniejsze chwile w moim życiu. Tylko świadomość, że córka mnie potrzebuje, dawała mi siłę do życia. Ale, niestety, jej małe serduszko zmęczyło się walką o życie i w czwartym miesiącu życia przestało bić…
Tam, przy tym malutkim grobie, wydawało się, że nasz świat przestał istnieć… Dla mnie i mojego męża ta tragedia stała się najbardziej przełomowym momentem w życiu. Na szczęście mieliśmy siebie. Tylko dzięki temu wyszliśmy z depresji.
Chociaż czas nie leczy takich ran, to daje możliwość zmiany. My z mężem pogrążyliśmy się w pracy, trochę podróżowaliśmy, zaczęliśmy robić remont. Minęło parę lat. Ból, choć co noc nadal ściskał moje serce, zaczął rozluźniać uścisk. Stopniowo pogodziliśmy się z myślą, że już nigdy nie zostaniemy rodzicami – że trudny poród pozbawił mnie szansy na ponowne zajście w ciążę.
Aż raz, w szesnastą rocznicę naszego wspólnego życia, obudził mnie płacz dziecka. Otworzyłam oczy, byłam zlana zimnym potem i zdałam sobie sprawę, że to był tylko sen. Ale echo dziecięcego płaczu wciąż pulsowało mi w skroniach. Takie sny często niepokoiły mnie po śmierci Zuzi, ale w ostatnich latach mój sen się unormował.
Długo dręczyły mnie różne myśli, ale w końcu zasnęłam.
Jednak rano męczyła mnie jedna obsesyjna myśl.
– Chcę pojechać do domu dziecka, – powiedziałam do męża. – Mam większą kwotę, bo odkładałam pieniądze na nowe buty, ale teraz mam takie silne przeczucie, że te pieniądze powinnam przekazać dzieciom.
Mąż, jak zawsze, mnie poparł i po dwóch godzinach staliśmy już u drzwi sierocińca. Weszliśmy. Nie wiedziałam, gdzie iść, więc kierunek wybrałam instynktownie. Nagle usłyszałam płacz dziecka. To było tak, jakby przez moją skórę przepłynął prąd – ten płacz był dokładnie taki, jak w moim śnie. Mój mąż i ja bez słowa pobiegliśmy w stronę uchylonych drzwi, zza których dochodził płacz.
– Kto tutaj płacze? – zapytałam po tym, jak zapukałam do drzwi.
W pokoju były dwie kobiety, jedna z nich trzymała na rękach niemowlę.
– To nasza Zuzia…
– Zuzia?! – nie pozwoliłam kobiecie dokończyć.
– Tak, Zuzia. Przywieziono ją dzisiaj. Matka się jej zrzekła, bo dziecko ma wadę serca, a ma dopiero cztery miesiące…
Wtedy już nic nie słyszałam… głośno się rozpłakałam… Mój mąż też…
Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego jakiś czas potem do domu wróciliśmy już we troje… z naszą Zuzią!

-
Historie1 rok ago
Chłopak w autobusie dał lekcję matce z synem
-
Rodzina1 rok ago
Mam 64 lata, rok temu wróciłam z pracy we Włoszech i stwierdziłam, że mam dość. Byłam tam przez 12 lat, w tym czasie kupiłam mieszkania i córce, i synowi, a w swoim domu na wsi przeprowadziłam porządny remont. Wydawałoby się, że niczego mi już nie trzeba – tylko cieszyć się życiem, ale jest coś, co nie pozwala mi na pełną radość.
-
Rodzina1 rok ago
Córce kupili mieszkanie, a syn dostał działkę
-
Życie1 rok ago
Teściowa wyrzuciła nas z domu, a 15 lat później przyszła do wnuczki