Connect with us

Historie

Zmęczona wróciłam późnym wieczorem od teściów, a tu mąż pije sobie piwo ze znajomymi. Jeden z gości mówi do mnie: „Taka z ciebie dobra gospodyni, Bożena, ale dlaczego ty i Andrzej tak źle ze sobą żyjecie?”. Nigdy nie sądziłam, że usłyszę od obcej osoby, jaką jestem złą żoną. „Skoro tak ci ze mną źle, to co tu jeszcze robisz?” – zapytałam męża, spakowałam jego rzeczy i wystawiłam je za drzwi

Mój mąż i ja jesteśmy razem od prawie 25 lat. Nie mogę powiedzieć, że to były idealne lata. Były chwile łatwe i trudne. Ale teraz każde z nas powinno pójść własną drogą. To jest moja ostateczna decyzja. Z biegiem lat bardzo się zmęczyłam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że samej będzie mi lepiej.

Andrzej i ja pobraliśmy się pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Jest jedynakiem, a jego rodzice są prostymi ludźmi. Nie chodzi o to, że nie było ich stać, żeby zapewnić swojemu dziecku wyższe wykształcenie, tylko raczej uznali to za niepotrzebne. A bez dyplomu, zarówno wtedy, jak i teraz, perspektywy pracy są dużo mniejsze niż z wykształceniem.

W tamtych czasach nikomu nie było łatwo. Mąż przez długi czas łapał się tymczasowych zajęć. Nie mógł znaleźć stałej pracy. W końcu ojciec załatwił mu pracę u znajomego prywatnego przedsiębiorcy, który prowadził mały warsztat meblowy. Wynagrodzenie było niskie i niestabilne, ale lepsze to niż nic. Andrzej do tej pory tam pracuje.

Mieszkaliśmy z mężem we własnym domu, który budowaliśmy przez 6 lat. Mamy jednego syna. Teraz ma już 22 lata. W tym roku skończył licencjat i rozpoczął studia magisterskie.

Pamiętam, kiedy spotykałam się z Andrzejem, przyjaciele ostrzegali mnie, że nie jest mnie wart, że znajdę kogoś lepszego. Nie powiem, że to była szalona miłość, ale coś mnie przy nim trzymało. Teraz myślę, że po prostu było mi go żal. Gdybym odeszła, on sam by zginął. Zawsze miał jakieś niespełnione ambicje. Chciał dużo, ale nie wkładał w to wiele wysiłku i dlatego nic mu nigdy nie wychodziło. Często powtarzał, jakim jest świetnym fachowcem i że gdyby założył własny biznes, to od razu by się rozwinął. Ale nigdy nie zdecydował się, żeby zacząć coś robić na własny rachunek. Może to i dobrze, bo w ogóle nie ma w nim żyłki przedsiębiorczości.

Od początku dokładałam się do rodzinnego budżetu bardziej niż mąż. Jestem nauczycielką języka angielskiego. Na początku pracowałam w szkole, potem dostałam pracę jako tłumaczka. Cały czas równolegle udzielałam korepetycji, mimo że mam dość wysoką pensję. Ale musiałam zarabiać, bo nie mogłam liczyć na mojego męża.

Codziennie byłam strasznie zmęczona. Ledwo miałam czas na zajmowanie się domem. Musiałam przecież jeszcze gotować, sprzątać, prać, a nawet pracować w ogrodzie. Andrzej nie chciał mi w tym pomagać. Wychowanie naszego jedynego syna również spoczywało całkowicie na moich barkach. Byłam rozdarta między pracą, lekcjami syna i obowiązkami domowymi, a mąż wracał z pracy i oglądał telewizję. Syn do dziś pamięta, jak poprosił ojca, żeby mu pomógł w nauce historii, ale w odpowiedzi usłyszał: „Oglądam mecz. Idź z tym do matki”. Andrzej ma teraz żal do własnego dziecka za to, że go nie szanuje. Wcześniej mógł pomyśleć o budowaniu ojcowskiego autorytetu.

W ciągu ostatnich pięciu lat Andrzej już kompletnie się rozleniwił. Przyzwyczaił się do tego, że to żona zajmuje się wszystkim. Rachunki opłacałam sama. Andrzej nawet nie wiedział ile i kiedy. Afiszował się tym nawet przed znajomymi. Kupowałam jedzenie, chemię, ubrania, również dla niego. Mój mąż prawie nigdy nie dawał mi na to pieniędzy i nigdy nie pytał, skąd je mam. To było dla niego bardzo wygodne.

Teraz na głowie mam jeszcze jego rodziców, którzy sami już dawno temu machnęli ręką na własnego syna. Z jego strony nie mogą liczyć na żadną pomoc. Ja tak nie potrafię. Kiedyś nam pomagali, nigdy nie odmawiali. Mieszkaliśmy w ich domu przez 6 lat. Zdrowie im już szwankuje, więc teraz muszę cały czas do nich biegać. Dobrze, że mieszkają niedaleko.

Pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie 2 lata temu. Mój mąż zaczął ciągle robić mi awantury, że za rzadko gotuję, że nie poświęcam mu wystarczająco dużo uwagi. A ja już po prostu padałam z nóg.

Zapytałam wtedy teściów, czy by mnie do siebie przyjęli, bo już nie mogłam tego wytrzymać. A oni, jestem im za to bardzo wdzięczna, powiedzieli, że zawsze jestem u nich mile widziana i że poprą każdą decyzję, którą podejmę. Staną po mojej stronie, nie po stronie syna. Jedyne, na co nalegali, to że nie powinnam zostawiać domu mężowi. Posłuchałam ich i zgodziłam się z nimi. Powiedziałam Andrzejowi, że jeżeli coś mu we mnie nie odpowiada, to niech idzie i poszuka sobie kogoś lepszego. Wyszedł. Trzasnął drzwiami. Ale odszedł na krótko. Wrócił już nad ranem. Upadł mi do stóp, całował po rękach. Tylko, że zapału wystarczyło mu tylko na rok.

Kiedyś wróciłam zmęczona późnym wieczorem od teściów, pomagałam im w ogrodzie, a tu w domu mój mąż pije sobie piwo ze znajomymi, doskonale się przy tym bawiąc. Jeden z gości mówi do mnie: „Taka z ciebie dobra gospodyni, Bożenka, ale dlaczego ty i Andrzej tak źle ze sobą żyjecie? Cały czas robisz jakieś afery. Rodziców i syna nastawiasz przeciwko własnemu mężowi”.

Nigdy nie sądziłam, że usłyszę od obcej osoby, jaką jestem złą żoną. Nigdy nie powiedziałam synowi złego słowa o jego ojcu. On sam wszystko widzi. Jeżeli potrzebuje pomocy, nie zwraca się do niego, tylko do mnie. Do mnie dzwoni codziennie, ale do swojego ojca bardzo rzadko. Bo i po co? Andrzej właściwie nie interesuje się jego życiem. Teściowie też nie są ślepi. Wspierają mnie, bo wiedzą, że na starość mogą liczyć tylko na synową, a nie na własnego syna.

„Skoro tak ci ze mną źle, to co tu jeszcze robisz?” – zapytałam męża, spakowałam jego rzeczy i wystawiłam je za drzwi. Już dość traktowania mnie jak pokojówki. A ja jeszcze, głupia, milczałam, kiedy Andrzej sam żartobliwie nazywał siebie “utrzymankiem”, przyznając, że jest całkowicie zależny od swojej żony. Jaki z niego utrzymanek? Chyba raczej truteń.

Trending