Connect with us

Życie

Więc dawałaś za mało

Pani Maria od pół godziny próbowała zasnąć, ale nie mogła. Czuła jakiś nieokreślony niepokój. Na podwórku chyba coś się rozbiło. „Pewnie u sąsiadów,” – pomyślała. – “Inaczej pies podniósłby już całą ulicę na nogi.”

Pani Maria zamknęła oczy i wreszcie zasnęła. Śnił się jej pierwszy mąż Waldek. Wydawało się, że stoi tak, wpatrując się w nią uważnie i kiwa palcem. Sen zniknął jak ręką odjął. Serce biło jej dziko w piersi. Nigdy wcześniej nie śnił jej się Waldek. Dlaczego teraz przyszedł? Spojrzała na zegar – za dziesięć dwunasta.

Nagle ktoś zapukał w szybę. Na początku delikatnie. Trochę odczekał. Ponieważ nikt nie odpowiedział, zapukał głośniej.

Pani Maria zarzuciła sweter na ramiona i nie zapalając światła wyszła do przedsionka. Kogo tu niesie o takiej godzinie? W dodatku zimą, kiedy o takiej porze wszyscy na wsi już śpią? Może coś się stało z synem?

– Kto tam? – spytała przez zamknięte drzwi.

– Proszę otworzyć. Policja.

Bała się tak od razu otwierać drzwi. Policja? Każdy może tak powiedzieć. A jeżeli to jacyś złodzieje? Chociaż, czego mieliby tutaj szukać? Emeryturę ma niewielką. Na pogrzeb odłożyła jakieś dwa tysiące, to tyle.

Pani Maria zapaliła światło na ganku i ostrożnie wyjrzała przez okno. Przyjrzała się bliżej – przed drzwiami rzeczywiście stało dwóch młodych mężczyzn w mundurach, wyglądali na policjantów.

– Tu jest moja legitymacja, – jeden z chłopaków pokazał dokument, kiedy jeszcze niepewnie otwierała drzwi. – Możemy wejść?

Pani Maria przez chwilę uważnie przyglądała się odznace. Szkoda, że ​​okulary zostały na stole w pokoju, ale wszystko wydawało się być w porządku.

– No to już wejdźcie, jak jesteście, – westchnęła staruszka, bo tak późna wizyta policji nie wróżyła nic dobrego.

Zaprosiła niespodziewanych gości z zimnego korytarza do ciepłego pokoju, ponieważ sama już zdążyła dobrze zmarznąć. Na dworze było mroźno.

Policjanci szybko rozejrzeli się po małym pokoju i usadowili się przy stole nakrytym białym wykrochmalonym obrusem.

– Czy nic się dzisiaj nie działo? Nie słyszała pani nic podejrzanego? – zapytał jeden z policjantów.

– Chyba nie, – zdziwiła się pani Maria. – Ja nie mam psa, ale pies sąsiadów nawet myszy nie przepuści. Od razu ujada. A dzisiaj było cicho.

– Czy zna pani Krzysztofa Owczarka? – zapytał rzeczowo młody człowiek.

– Tak, to jest mój wnuk, – odpowiedziała zaniepokojona staruszka.

Policjant ponuro wpatrywał się w panią Marię, po czym westchnął i zapisał coś w swoich papierach.

– Czy możemy teraz skontrolować pani budynki gospodarcze?

– Tak, proszę, – staruszka była jeszcze bardziej zaskoczona. – Tylko się cieplej ubiorę. Tylko, że u mnie za dużo nie ma. Mam starą szopę, która już ledwo się trzyma, a w niej ze dwadzieścia kur i tyle samo królików.

Młodzi funkcjonariusze wyszli na zewnątrz, a za nimi pani Maria, ledwo powłócząc nogami, jakby były wypełnione ołowiem. O dziwo, na ganku nie było laski, bez której kobieta nie mogła się obejść i którą zawsze ostrożnie zostawiała obok wejścia.

Razem poszli do drewnianej szopy, która rzeczywiście, ledwo stała.

– O matko! A co to takiego? – sapnęła pani Maria, kiedy zobaczyła szeroko otwarte drzwi krzywej komórki.

W odległym kącie zagdakała z oburzeniem przestraszona popielata kura. Była jedyną, która pozostała z całego inwentarza pani Marii.

Staruszka z rozpaczy złapała się za serce, które po tym, co zobaczyła, niemal rozpadło się na małe kawałki. Kury i króliki to niewielki majątek, ale dla pani Marii są bardzo ważne. Jest przy nich stosunkowo mało pracy. A w wieku osiemdziesięciu lat kobieta nie była już w stanie zajmować się niczym więcej. Na starość nie ma już nikogo pod opieką, oprócz kota Mruczka.

Nagle nogi pani Marii zupełnie odmówiły posłuszeństwa i gdyby nie policjant, który ostrożnie ujął ją pod ramię, tu, przy drzwiach zrujnowanej szopy, osunęłaby się na ziemię.

– Wracajmy do domu, – poprosił chłopak. – To będzie długa rozmowa.

Teraz cała trójka siedziała przy stole z białym obrusem.

– Mniej więcej godzinę temu nasz patrol zatrzymał dwóch mężczyzn, którzy ciągnęli na saniach jakiś duży ładunek, – zaczął wyjaśniać jeden z policjantów. – Ich zachowanie wydało się naszym kolegom podejrzane. Po oględzinach okazało się, że mężczyźni wiozą świeżo zabite ptaki. Na pytanie „Skąd i dlaczego?” jeden z zatrzymanych powiedział, że to od babci, będą z nich robić rosół. Wyjaśnienie wydało się policjantom dość dziwne. Postanowiliśmy to sprawdzić.

Policjanci długo coś pisali, prosili panią Marię o sprawdzenie, czy cała reszta jest w porządku i o podpisanie protokołu. Uprzedzili, że niedługo przyjadą znowu i zostawili staruszkę w spokoju.

Pani Maria siedziała odrętwiała do rana przy tym stole, przykrytym białym wykrochmalonym obrusem. Dzień po dniu przewijała w pamięci swoje długie, trudne życie. Co takiego zrobiła, że ​​ wnuk jej w ten sposób podziękował?

Jej pierwszy mąż zmarł dość wcześnie. Bardzo trudno było jej samej wychowywać córkę. Ciężko pracowała w państwowym gospodarstwie. Kiedy po raz drugi dostała propozycję małżeństwa, nie zastanawiała się długo. Drugiemu mężowi urodziła syna.

Mąż, piętnaście lat starszy od niej, prawie nie zwracał uwagi na swoją przybraną córkę. A pani Maria tym bardziej próbowała obdarzyć ją taką miłością i troską, których nie mogła dostać od ojca.

Syn ożenił się i zamieszkał z rodziną niedaleko rodziców. Był dla nich wielką pomocą i wsparciem.

Dla córki Maria po śmierci męża sama kupiła dom w sąsiedniej wsi, jak najdalej od matki, bo sama córka tak chciała.

Czy to geny, czy to wina Marii, że tak ją wychowała, ale jej najstarsze dziecko sprawiało dużo problemów. Wyszła za mąż cztery razy, ale wszystkie związki się rozpadły. Od ponad roku nie mieszka z żadnym mężczyzną. Nic dziwnego, bo zła z niej gospodyni, i w domu, i na podwórku zawsze ma straszny bałagan. Od czasu do czasu pani Maria musiała sama ją odwiedzać, żeby zaprowadzić choć trochę porządek. Jej córka nigdy nie nauczyła się zarządzać swoim budżetem. Nigdy nie ma pieniędzy. Cały czas pożycza od matki.

Najgorsze jest to, że jej dwoje dzieci, każde z innym mężczyzną, były jej zupełnie obojętne. Większość dzieciństwa spędzili z babcią albo z wujkiem. Pani Maria ubierała ich, kupowała buty, odprowadzała do szkoły. Oddawała swoim wnukom wszystko, a taką wdzięczność dostała na starość.

***

Następnego dnia, zgodnie z obietnicą, policjanci ponownie odwiedzili panią Marię. Jak wyjaśnili – żeby przeprowadzić eksperyment dochodzeniowy.

Jej wnuk Krzysiek został doprowadzony na podwórko.

Staruszka czuła się w środku kompletnie odrętwiała. I nie miała już łez, już wszystkie wypłakała.

– Krzysiu, dlaczego mi to zrobiłeś? – tylko o to go zapytała. – Jeżeli potrzebowałeś pieniędzy, dlaczego o nie nie poprosiłeś? Zawsze ci dawałam. Czasem pięćdziesiąt złotych, czasem sto.

Wnuk spojrzał na panią Marię pustym, obojętnym spojrzeniem i pogardliwie rzucił przez ramię:

– Więc dawałaś za mało.

Podczas eksperymentu okazało się, że laskę, którą pani Maria znalazła później pod ogrodzeniem, jej wnuk zabrał ze sobą na wypadek, gdyby babcia nagle wyszła z domu. Był gotów nawet użyć jej przeciwko babci.

To smutne, ale córka nigdy nie przyszła do matki po tym wszystkim. Obwiniała ją o to, że wsadziła wnuka za kratki. Nawet kiedy pani Maria zmarła rok później, nie przyszła na pogrzeb. Tak to w życiu bywa.

Trending