Connect with us

Dzieci

Uznali, że to zrządzenie losu. Adoptowali chłopca

Waldek mieszka sam w bardzo dużym domu za miastem. Wcześniej mieszkał tu z żoną i córką. Ale niestety, obie zginęły w wypadku samochodowym jakieś dwa lata temu.

Jego żona była bardzo troskliwą, dobrą kobietą, pracowała jako nauczycielka w prywatnym przedszkolu. Córka miała siedem lat, to było radosne, szczęśliwe dziecko, które miało wszystko. Ale nie przed wszystkim można się ochronić…

Waldek pracował wówczas jako kierowca ciężarówki. Wtedy akurat miał urlop, zawsze jeździł bardzo ostrożnie, dbał o bezpieczeństwo. Jednak to, że ty jeździsz ostrożnie, nie oznacza, że inni robią to samo. Inny kierowca zjechał z naprzeciwka na ich pas, stracił kontrolę nad pojazdem, a jak to się skończyło, wiadomo.

Od tamtego czasu mężczyzna mieszkał sam w dużym domu. Rzadko chodził do pracy, na ogół zostawał w domu. Wcześniej sąsiedzi mówili, że w nocy słychać było stamtąd głośny płacz. Na początku zachowywał się bardzo dziwnie, z nikim nie rozmawiał, dobrze, że zostali przy nim oddani przyjaciele. Pomogli mu we wszystkim.

Minęło osiem lat. Wszyscy mówili mu, że czas iść dalej, może nawet założyć nową rodzinę. Sam Waldek też przyznał, że chciałby mieć żonę i dziecko, ale uważał, że dla niego jest już za późno, miał 48 lat.

Minęło jeszcze trochę czasu i w tym dużym, pustym domu pojawiła się kobieta. Edyta jest bardzo miłą osobą. Ma 50 lat, też straciła męża, nie ma dzieci. Poznała się z Waldkiem na koncercie w filharmonii. Wszyscy przyjaciele znali zamiłowanie Waldka do różnych instrumentów muzycznych. On sam, co prawda, nie potrafił na niczym grać, ale miał ich w domu całkiem sporą kolekcję.

A Edyta umiała grać na pianinie, skrzypcach, saksofonie, wiolonczeli i gitarze. To ich połączyło – ona grała, a on słuchał.

O dzieciach już nie myśleli, ale Waldek czuł się dużo bardziej szczęśliwy niż wcześniej. Powiedział, że niczego innego w życiu nie potrzebuje, bo wreszcie zaznał spokoju.

Ale stało się coś, czego żadne z nich nie mogło się spodziewać. Edyta pracowała w ogrodzie, którym uwielbiała się zajmować, kiedy nagle usłyszała płacz dziecka. W podmiejskiej wiosce, w której mieszkali, zazwyczaj nie było nawet nastolatków, zwłaszcza jesienią, kiedy zaczynała się już szkoła. Kobieta pomyślała, że sąsiadów odwiedził ktoś z wnukami. Ale przypomniała sobie, że ​​prawie wszyscy wyjechali. Niektórzy na kilka dni do miasta, niektórzy na wakacje.

Podczas gdy Edyta o tym wszystkim rozmyślała, dziecko zaczęło płakać jeszcze głośniej. Kobieta zawołała Waldka, razem wyszli za płot i zobaczyli nosidełko z niemowlęciem. Do fotelika przyczepiona była koperta.

Natychmiast zorientowali się, o co chodzi, zadzwonili na policję i poinformowali, że pod ich dom ktoś podrzucił dziecko.

To był chłopiec, Oliwier, miał dwa miesiące i był urodzony 14. września. Tylko tyle było napisane w notatce. Nie było żadnych dokumentów ani aktu urodzenia.

Policja przez kilka dni przesłuchiwała okolicznych mieszkańców, ale nikt nic nie wiedział. Nikt nawet nie widział żadnej kobiety w ciąży.

Nie zastanawiając się nad tym długo, Waldek i Edyta uznali, że to zrządzenie losu. Adoptowali chłopca.

Teraz cała trójka przeprowadziła się do miasta i są jedną, zgodną rodziną.

Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

piętnaście + 11 =

Trending