Connect with us

Historie

To nie jest schronisko dla bezdomnych

Wiktor miał ochotę głośno zakląć. Bezdomna staruszka, która codziennie kręciła się przy wejściu do jego bistro, znów tu była. Lokal otwierał się za pół godziny. Ma jeszcze czas, żeby zająć się tą kobietą, bo jej niechlujny wygląd może zepsuć apetyt potencjalnym gościom, szukającym przytulnego miejsca na poranną kawę.

– Chyba prosiłem, żeby pani tu się już nie kręciła! – mężczyzna nie panował nad emocjami. Co z niego za menadżer, skoro nie potrafi nawet poradzić sobie z jakąś bezdomną kobietą?

– Prosił pan, – zawstydziła się kobieta. – Nie przychodzę, jak macie otwarte. Sama rozumiem, że odstraszam wam klientów. Przyszłam wcześniej, jak jest jeszcze zamknięte. Chciałam poszukać czegoś u was w śmieciach. Ale tu nic nie ma. A może, – staruszka była jeszcze bardziej zawstydzona, ale mówiła dalej, – może mogę poszukać czegoś do jedzenia w śmietniku od podwórka? Może kucharze wyrzucili jakieś resztki albo coś z wczoraj. Nie czuję się dobrze, że muszę o to prosić, ale naprawdę jestem głodna…

Wiktor jeszcze raz spojrzał uważnie na kobietę. Ubrana, jak to bezdomna, ale na pewno nie pijaczka. Chociaż, kto wie… Ale nawet jeżeli, to przecież nie omówi głodnemu człowiekowi jedzenia.

W jego oczach błysnął ślad współczucia.

– Zaraz zobaczę, czy została zupa z wczoraj. – Wiktor wszedł do środka, a po kilku minutach wrócił z kilkoma jednorazowymi talerzami. – To wczorajsza zupa. Zimna, ale sama pani rozumie, nikt nie będzie specjalnie odgrzewał. Jest jeszcze sałatka. No i mięso – ktoś z gości nie zjadł.

W oczach kobiety błysnęły łzy:

– Dziękuję, synku. Dawno aż tyle nie jadłam. Niech Bóg da ci zdrowie. A ja już idę.

Wiktor zmarszczył lekko brwi.

– Może pani przyjść też jutro. Tylko przed otwarciem. Coś dla pani zostawię.

Następnego dnia o tej samej porze babcia znów była przy wejściu. Wiktor, kiedy ją zobaczył, szybko poszedł do kuchni i poprosił kucharzy, żeby spakowali do reklamówki wszystkie resztki z wczorajszego dnia.

– Dokarmiasz jakiegoś psa? – zażartował zaspany kelner, który właśnie przyszedł do pracy.

„Faktycznie, to jakoś nie po ludzku”, pomyślał Wiktor i wrócił do kuchni z prośbą, żeby jeszcze podgrzać talerz zupy.

– Synku, a po co aż tak dużo? – zdziwiła się staruszka trzymając w ręku talerz z gorącą zupą, na którym leżała kromka świeżego chleba – dopiero co przywieźli.

Wiktor siedział obok staruszki na ławce naprzeciwko bistro. Gładko ogolony mężczyzna w garniturze i zgarbiona babcia w brudnych ubraniach.

– Zupę pani zje teraz, a to, co w torbie, weźmie pani do domu. Chociaż, – Wiktor był zakłopotany, – pewnie nie ma pani domu?

Kobieta odłożyła talerz i otarła oczy brudną dłonią.

– Mam dom. Po prostu boję się tam wracać.

Babcia zaczęła opowiadać swoją historię.

Nazywa się Wanda Adamek. A przy okazji, przez całe życie pracowała jako położna w tym szpitalu, w którym kiedyś urodził się Wiktor. Jej mąż był lekarzem. Chirurgiem. Ludzie stali po niego w kolejce po kilka tygodni, żeby tylko umówić się na wizytę. A operacje planował z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Pacjenci go uwielbiali i hojnie mu dziękowali. Pani Wandzie i jej mężowi żyło się bardzo dobrze, kupili mieszkanie w centrum miasta.

– Zapisaliśmy je od razu na naszego jedynego syna, Michała, – wyjaśniła kobieta. – Myśleliśmy, że dożyjemy tam do późnej starości. Ale tak się nie stało. Mój mąż zmarł dziesięć lat temu – serce nie wytrzymało, za dużo pracował. Ciężko przeżyliśmy jego śmierć. A Michał zaczął pić. Jak pije, zupełnie nie jest sobą, wyrzuca mnie z domu, zabiera mi całą emeryturę. Dlatego muszę chodzić, poniżać się i prosić ludzi o kawałek chleba, żeby nie umrzeć z głodu.

Wiktor spojrzał na kobietę ze współczuciem.

– Pani Wando, proszę przyjść jutro. Ja już muszę lecieć – czas otworzyć lokal.

Mężczyzna w garniturze poszedł, a babcia w łachmanach siedziała dalej na ławce z torbą jedzenia.

Następnego dnia przyszła ponownie. I jeszcze następnego. Można było przy niej nastawiać zegarek – pojawiała się dokładnie pół godziny przed otwarciem baru.

Wiktor codziennie rano przynosił jej wczorajsze jedzenie, czasem prosił o podgrzanie zupy, a czasem nie. Czasami pojawienie się tej kobiety szczerze go denerwowało, zwłaszcza gdy był trochę spóźniony, a pani Wanda też na niego czekała.

Kiedyś Wiktor szedł do pracy nie sam, tylko z ładną kelnerką, która niedawno zaczęła pracować w bistro. Na szczęście zawsze przychodziła do pracy już po tym, jak Wiktor wynosił pani Wandzie torbę z jedzeniem i nie była świadkiem ich rozmów. Bo to nie wygląda dobrze, żeby menadżer rozmawiał z bezdomnymi.

Ale tym razem szła do pracy wcześniej i Wiktor dogonił ją po drodze.

– Pójdziemy razem? – zapytał z nieskrywaną sympatią.

– Chodźmy, – dziewczynie on też się podobał.

Szli powoli, aż nagle do Wiktora podeszła pani Wanda.

– Dzień dobry, Wiktorze. Już na ciebie czekam. Jestem bardzo głodna.

Towarzyszka Wiktora skrzywiła się i spojrzała na niego:

– „Wiktorze”? To wy się znacie? Nie wiedziałam, że nasz menedżer przyjmuje zamówienia od bezdomnych, – niegrzecznie zażartowała dziewczyna i głośno się roześmiała.

Wiktora speszył jej śmiech i zwrócił się do pani Wandy:

– Nie prowadzimy schroniska dla bezdomnych.

Para zniknęła za drzwiami lokalu, a kobieta została na zewnątrz.

Kilka minut później Wiktor wybiegł na ulicę, chciał wytłumaczyć pani Wandzie tę sytuację i poprosić ją, żeby poczekała kilka minut. Ale nigdzie jej nie było.

Nie przyszła też następnego dnia. Wiktor spojrzał na ładną kelnerkę, która flirtowała ze wszystkimi pod rząd, i zastanawiał się, czy ona była warta tego, żeby obrazić tę nieszczęsną kobietę, która być może kiedyś pomogła mu przyjść na świat, a teraz nie wie, jak sama ma na tym świecie przetrwać.

Gdyby przyszła, przeprosiłby ją, naprawiłby wszystko. Ale nie przyszła. Nigdy więcej. W końcu nie prowadzą schroniska…

Trending