Connect with us

Życie

Tego dnia Tosia poszła do mieszkania matki, żeby posprzątać je po lokatorach, wyprać zasłony, umyć okna, podkleić tapety. Pośrednik zaoferował sprzedaż mieszkania, miał już kupca na oku, dawał dobrą cenę. Poza tym mieszkanie od dawna prosiło się o poważny remont, a Tosia, ledwo spłacająca długi po leczeniu matki, nie mogła tego udźwignąć finansowo. Tylko strasznie jej było pozbywać się mieszkania, jakby stała się bezdomna, czy coś takiego. Nie, Wojtek jej oczywiście nie wyrzuci, to jednak mężczyzna, na którym można polegać. Ale coś gryzło Tosię głęboko w środku i nie pozwalało jej podjąć ostatecznej decyzji

Tosia gorączkowo wpychała rzeczy do wielkiej torby. Chciała jak najszybciej wydostać się z tego mieszkania i zapomnieć o tym koszmarze, jakim było ostatnie pięć lat jej życia. Tak, właściwie to nie ma też czego zapominać. Te pięć lat to jak jeden niekończący się dzień świstaka. Kolejnych dni nie da się od siebie odróżnić. No, może tylko weekend różnił się od codzienności tym, że mąż nie leżał na kanapie przez cały wieczór, tylko przez cały dzień. Taka różnica.

Mąż… Nigdy nie wzięli ślubu, odkładali to na „lepsze czasy”, kiedy już skończą wszystkie remonty, kiedy mama wyzdrowieje, kiedy… A później już nie chcieli o tym rozmawiać. Żyli tak, każde sobie, bo gdzie tu uciekać od siebie na starość? Chociaż, trzeba to przyznać, Antonina marzyła o cienkiej złotej obrączce na palcu serdecznym, żeby pokazać innym: widzisz, ja też jestem rozchwytywana, jestem mężatką, wiesz! Ale, oczywiście, nie przyznawała się do tego głośno. Udawała, że popiera Wojtka i jego teorię o bezsensie instytucji małżeństwa.

Poznali się z Wojtkiem przypadkiem, wpadli na siebie w metrze. Dosłownie. Starsza kobieta, wstając z siedzenia, upuściła portfel i ruszyła do wyjścia. Wojtek i Tosia jednocześnie schylili się nad portfelem i zderzyli się czołami. Tosię od razu ujęła uczciwość Wojtka i chętnie kontynuowała tę znajomość.

Po spontanicznym spotkaniu w parku przy kawie wymienili się numerami telefonów, a kolejna randka wydarzyła się już w domu Wojtka. No i racja, przecież nie jesteśmy nastolatkami, żeby biegać na randki. Dorośli ludzie, nie ma czego przedłużać: podobamy się sobie, a ja jestem cholernie atrakcyjny, więc po co? Komu potrzebne te kwiatowo-cukierkowe gierki?

Trzecie spotkanie odbyło się w supermarkecie, gdzie kupowali składniki do obiadu. Tosia obserwowała, jak Wojtek starannie wybiera produkty, zatrzymując się zwykle przy tych, które były w promocji. Żadnych szaleństw, praktycznie i niedrogo. Po ugotowaniu gulaszu ze skrawków mięsa („Popatrz, jakie wspaniałe kawałki mięsa, a tańsze prawie o połowę!”), zostałam na noc („Gdzie będziesz szła po nocy? Metro już nie jeździ, a za taksówkę zapłacisz o tej porze podwójnie. Zostań!”), no i tak zostałam na całe pięć lat.

Tosia wyszła za mąż wcześnie, zaraz po szkole, „z rozpędu”, jak to się mówi. Kiedy córka miała dwa lata, jej mąż zginął w wypadku motocyklowym, a Tosia z dzieckiem wróciła do matki. Od czasu do czasu chodziła na randki, ale nie stworzyła z nikim żadnego poważnego związku. Ale też nie spodziewała się zbyt wiele, nie uważała się za najlepszą partię – po co komu żona „z przyczepką”? I w ogóle bała się przyprowadzać obcego mężczyznę do domu, w którym dorastała młoda dziewczyna, a gdyby stało się coś złego? Po skończeniu technikum córka pojechała do Włoch do pracy, poznała swojego super Mario, wyszła za mąż i zaprosiła Tosię do swojego domu co najmniej na całe lato. Ale ona bała się zostawiać mamę na tak długo, no a potem pojawił się Wojtek i już nie miała do tego głowy.

I tak to szło: kilka razy w tygodniu jeździła do mamy, sprzątała, myła, gotowała, wracała do Wojtka, sprzątała, myła, gotowała, robiła zakupy w promocji, szukała zniżek na naprawy, oglądała filmy na komputerze… A później znowu poniedziałek, czas dla mamy. Nie potrafiła powiedzieć, gdzie jest jej dom. Wojtek najpierw wspominał o ślubie, o zaręczynach, ale to trochę później, najpierw dokończymy remont, a potem, zaraz po Wielkanocy… Ale po Wielkanocy mama zachorowała i Tosia nie zostawiała jej ani na chwilę. Wojtek nie narzekał, mówił, wszystko rozumiem, nie martw się, sam się tym zajmę. Kiedy mama zmarła, Tosia straciła pracę, została bez pieniędzy, za to z długami. Wojtek zaproponował, żeby wynajęła mieszkanie po matce, żeby wydostać się z długów. No więc przeniosła się do niego na stałe.

Wynajęła mieszkanie, znalazła pracę na pół etatu, harowała jak wół, bez odpoczynku, odkładając każdy grosz na spłatę pożyczek. Dobrze chociaż, że z córką wszystko dobrze, nie musi się martwić o to, że nie może jej pomóc. Córka Tosi to złote dziecko, wysyłała matce paczki z przysmakami, chciała pomóc z pieniędzmi, ale tutaj Tosia była stanowcza. Sama coś wymyślę, nie martw się, wszystko jest w porządku. I naprawdę wszystko było w porządku. Wojtek to dobry człowiek, przyzwoity, nie pije, nie chodzi na boki, cały czas w domu, nie powie złego słowa. Wręcz przeciwnie, kiedy Tosi w nerwach wymsknęło się przekleństwo, skrzywił się z potępieniem, pokazując, że nie lubi słuchać takich słów. Jedno było irytujące – Wojtek nie lubił też gości, wakacji ani zbędnych wydatków na kawiarnie i inne rozrywki.

No, ale jak tak żyć? Wakacje są potrzebne, żeby mieć trochę radości, żeby życie nie zlało się w monotonną szarą drogę do miejsca wiecznego spoczynku. Tosia uwielbiała się bawić, ubierać, dawać prezenty, uszczęśliwiać bliskich. Mamy nie ma, córka na końcu świata, a dla Wojtka nawet święta mogą nie istnieć. Na początku Tosia próbowała nakrywać odświętnie stół w Sylwestra, w urodziny, pomalować pisanki na wszystkie kolory tęczy, układać bukiety i wieszać wieńce. Ale za każdym razem uroczystość kończyła się tak, że Wojtek wypijał, co było, jednym haustem, szybko zjadał przygotowane jedzenie, mył po sobie talerz i szedł na kanapę albo kładł się spać. A Tosia czuła się, jakby ją ktoś okradł i oszukał. Po co, dajmy na to, kroić i dekorować sałatki, ubierać się, wydawać pieniądze na szampana, skoro równie dobrze można było ugotować makaron z gulaszem albo usmażyć ziemniaki – rezultat byłby taki sam. Raz tylko wspomniała:

– Tak się starałam, a ty…

– A ktoś cię o to prosił?

No rzeczywiście, nie prosił. Bo czy prosi się o radość? Radość komuś daje się właśnie w ten sposób, dzieli się nią bezinteresownie, bo ma się jej dużo. No i Tosia przestała się dzielić. Nie miała już czym. Sama siebie zagnała w kąt, zgadzając się i dostosowując, wciąż uważając się za „produkt drugiej kategorii”, chociaż już bez “przyczepki”. Po cichu zaakceptowała zasady mało ciekawej gry, na zasadzie inercji. Cóż, przed sobą ma przecież nie pierwszą młodość, na horyzoncie emerytura, a przy niej niezawodny spokojny człowiek, po co ci jakieś święta? Żyj i ciesz się, że przynajmniej ktoś cię potrzebuje. Tylko tę radość trudno było odnaleźć, bez końca grzęznąc w rutynie obowiązków i domowych zajęć.

Tego dnia Tosia poszła do mieszkania matki, żeby posprzątać je po lokatorach, wyprać zasłony, umyć okna, podkleić tapety. Pośrednik zaoferował sprzedaż mieszkania, miał już kupca na oku, dawał dobrą cenę. Poza tym mieszkanie od dawna prosiło się o poważny remont, a Tosia, ledwo spłacająca długi po leczeniu matki, nie mogła tego udźwignąć finansowo. Tylko strasznie jej było pozbywać się mieszkania, jakby stała się bezdomna, czy coś takiego. Nie, Wojtek jej  oczywiście nie wyrzuci, to jednak mężczyzna, na którym można polegać. Ale coś gryzło Tosię głęboko w środku i nie pozwalało jej podjąć ostatecznej decyzji

Z mieszkania mamy wróciła zmęczona, ale w dobrym humorze – zaczęła się prawdziwa wiosna, słońce uporczywie puszczało zajączki, hojnie rozdając ciepło i radość. Postanowiła wyczyścić i schować do pudełek zimowe buty, a na półkach postawić wiosenne i letnie. I nagle te pantofle…

Nie mogła patrzeć na te buty. Wojtek zastanawiał się, dlaczego Tosia tak rzadko je nosi, bo buty były solidne, wykonane z grubej cielęcej skóry, dobrze leżały na stopie, takie uniwersalne, do wszystkiego pasują. Ale za każdym razem, gdy je zakładała, Tosia myślała o tym, że ​​to „nie takie buty”. Wojtek uwielbiał chodzić na zakupy, mógł długo błąkać się po alejkach, porównywać ceny i niczego przy tym nie kupić, jeżeli tego wcześniej nie zaplanował. Trzeba przyznać, że był w stanie wybrać coś dobrej jakości i niedrogiego, zawsze wiedział, gdzie jest wyprzedaż, planował zakupy tak, żeby się opłaciły. Kiedyś na takich zakupach chciałam zajrzeć do nowego działu obuwniczego, który z okazji otwarcia wabił kupujących ogromnymi rabatami na nową kolekcję. Sprzedawczyni natychmiast wzięła Tosię w obroty, zarzuciła ją pudełkami, obcasami i paskami.

– Proszę te przymierzyć. Nawet jeżeli pani nie kupi, to przymierzyć można! Zobaczy pani, jakie wygodne.

Tosia, nie będąc w stanie odmówić ani się oprzeć, zachęcona aprobującym skinieniem głowy Wojtka, nieśmiało zgodziła się przymierzyć te buty. Stopa wsunęła się w pantofel tak, jakby but był specjalnie uszyty dla niej. Miękka jak jedwab, cienka skórka delikatnie obejmowała jej nogę, nawet wiecznie boląca kostka w prawej stopie, przez którą Tosia wstydziła się założyć takie piękne buty, nie rzucała się w oczy. Tosia podeszła do lustra, czuła się, jakby szła boso po miękkim dywanie, te buty były takie wygodne. To były naprawdę pantofle jej marzeń. Jak bardzo ona ich pragnęła!

Wojtek skrupulatnie sprawdził szwy, ścisnął piętę i uśmiechnął się z zadowoleniem:

– Dobre buty i świetna zniżka. Bierzemy?

Tosia, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście, stłumiła łzy i zacisnęła oczy, żeby się nie rozpłakać.

Przycisnęła do siebie pudełko i stanęła w kolejce, patrząc z zainteresowaniem na innych klientów.

– 349,99 złotych poproszę.

Tosia spojrzała na Wojtka, ale za nią stał jakiś nieznajomy młody mężczyzna. Odwracając niespokojnie głowę, szukała Wojtka i wreszcie go znalazła. Wymknął się ze sklepu i stał na ulicy przy oknie. Pomachał Tosi i odwrócił się w drugą stronę. 

Fala wstydu i frustracji zalała ją całą, serce waliło gdzieś w gardle. Zaczęła udawać, że szuka w torebce portmonetki, żeby usprawiedliwić jakoś czas, jaki zmarnowała sprzedawczyni i kasjerce. Tylko czego tam szuka? Miała w portfelu 3 złote na bilet i to tyle.

– Ja… mam… Przepraszam, nie mogę zapłacić. Zapomniałam z domu portfela…

Zostawiając pudełko przy kasie, w jednej chwili postarzała się o 20 lat i zawstydzona wymknęła się ze sklepu. Wojtek wyrzucił niedopałek do śmietnika.

– A dlaczego nie wzięłaś tych butów? Były świetne.

– Nie mam pieniędzy.

– Więc po co je mierzyłaś?

Bezradnie wzruszając ramionami, nie odpowiedziała. Przed oczami miałą “swoje pantofle”.

Po miesiącu Tosia uzbierała te 350 złotych na swoje wymarzone buty i z błyszczącymi oczami pobiegła do sklepu. Niestety, ten model nie był już dostępny. Wojtek zabrał ją do innego sklepu. Tam przymierzyła kilkadziesiąt par, ale żadna nie stała mogła się równać z tamtymi. Znudzony Wojtek uparł się na podobny model, owszem, trochę droższy, ale widać, że to gruba skóra – nie zniszczą się szybko. Tosia niechętnie się zgodziła i zapłaciła za zakup, czując tylko gorycz.

Nowe buty mściły się za jej niechęć. Ocierały, tworząc odciski, cisnęły w kostkę splątanymi sznurowadłami. Tosia uparcie próbowała się do nich dostosować. A potem dała sobie spokój i kupiła wsuwane buty za 50 złotych, a tamte włożyła do pudełka. Ale każdej jesieni i wiosny przypominały jej o niespełnionym marzeniu.

Od tego czasu zaczęła coraz częściej dostrzegać różne drobiazgi w zachowaniu Wojtka, na które wcześniej nie zwracała uwagi: jak po cichu wychodził ze sklepu i czekał na zewnątrz, podczas gdy Tosia płaciła, jeżeli zdarzyło się tak, że chciała coś kupić, a tej rzeczy nie było na liście Wojtka. Jak uparcie wyciągał z wózka oliwki i awokado, twierdząc, że nie ma ich na liście. Następnym razem zaplanujemy, to kupimy. Ale ten następny raz nigdy się nie zdarzył. Czasami Tosia w tajemnicy kupowała słoik oliwek albo małży i zjadała je palcami prosto ze słoika, gdzieś na ławce w parku, rozglądając się ukradkiem, żeby nie trzeba było przepraszać Wojtka za „niepotrzebne wydatki”. Nienawidziła swojego życia, na które tak często składały się promocje i etykiety „-50%”, „-30%”.

Nawet dzisiaj, kiedy natknęła się na znienawidzone buty, ponownie przeżyła ten dzień, który ciążył jej jak kamień na sercu. Już nigdy nie znalazła butów idealnych dla swoich zmęczonych stóp.

„Boże, przecież on mnie też wziął na wyprzedaży. Z maksymalną zniżką!” Te pięć lat życia obok Wojtka przeleciało jej przed oczami jak jedna szara chwila. Nie ma się nad czym zatrzymać, nie ma nic do zapamiętania.

Niby razem, ale każde na własną rękę. Wieczory wypełnione ciszą i samotnością. Pomyślała, że ​​jeśli odejdzie teraz, Wojtek zauważy jej nieobecność dopiero wtedy, kiedy zobaczy, że kuchenka jest nieumyta.

Tosia chwyciła wielką torbę, gorączkowo wpychając do niej swoje rzeczy i myśląc nad tym, jak mało miejsca zajmuje w tym mieszkaniu. Nic dziwnego. Wiosną i jesienią przenosiła część ubrań do mieszkania matki. Wojtek upierał się, że jego szafa jest za mała, a rzeczy za dużo. Tosia posłusznie zbierała „swoje rupiecie” i niosła w wielkich torbach przez miasto, na dwa razy. Czemu? Dlaczego zaakceptowała zasady cudzej gry, w której dostała tak mało miejsca? Milczała, zgadzała się, dostosowywała, żeby nie irytować, nie narzucać się, nie prosić. Całe życie uważała się za niewystarczająco dobrą, za wybrakowany towar. Poszła więc tanio pod młotek.

W jakimś filmie Tosia usłyszała zdanie: „Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty twojego życia”. A ona jakoś nigdy nie wybrała się do Ogrodu Botanicznego, żeby podziwiać kwitnący bez. Chociaż chciała. Podobnie, jak w zeszłym roku, i w poprzednim, i…

Tak bardzo chciała kupić kilka pęków bzu, ustawić je w pokojach w dużych wazonach i kąpać się w magicznym aromacie ulotnej wiosny. Jeszcze kilka tygodni i lato. Ale Wojtek jest wrażliwy na zapachy, nie toleruje nie tylko kwiatów, nawet perfum. I będzie musiała go okłamać, że nie kupiła bzu, tylko urwała na podwórku. A do diabła z nim! Tosia zdecydowanie potrząsnęła głową, powiesiła klucze na haczyku i zamknęła za sobą drzwi.

Bez kwitnie tylko raz w roku. A dzisiaj jest pierwszy dzień tego nowego życia, które jej zostało.

Trending