Connect with us

Życie

Rodzice bardzo kochają moją młodszą siostrę, a ja przez całe życie byłem jak sierota. Ale kiedy rodzice zachorowali, moja siostra postanowiła zająć się własnym życiem, a ja nie mogłem ich zostawić.

Byłem ulubieńcem moich rodziców, dziadków i innych krewnych. Ale wszystko się zmieniło, gdy miałem 9 lat. Rodzice wrócili do domu z głośnym zawiniątkiem na rękach i powiedzieli, że od teraz mam młodszą siostrę. Na początku byłem nawet zadowolony, mogłem na nią patrzeć i patrzeć.

Ale ponieważ każde małe dziecko szybko się nudzi, to i mnie znudziło siedzenie w domu i opiekowanie się małym dzieckiem. Chciałem wychodzić na podwórko i bawić się z chłopakami, jeździć na rowerze, pójść nad rzekę. Ale usłyszałem, że jestem już duży i powinieniem pomagać mamie i siostrze, kiedy ojciec jest w pracy. No i wyszło tak, że najpierw znalazłem się na drugim miejscu, potem zostałem niańką, a potem dorosłem na tyle, że zrobiłem się niepotrzebny. Bo dorosły chłopak sam może się sobą zająć, a Oleńką trzeba się jeszcze zajmować.

Kiedy miałem 15 lat, atmosfera w domu była już taka, jakby Oleńka stanowiła centrum wszechświata. Mogła robić dosłownie wszystko, nikt jej niczego nie zabraniał. Co więcej, winę za część tego, co narozrabiała, przypisywano mnie, a ona szybko to zauważyła i wszystko zwalała na mnie. Oczywiście rozumiałem, że to dziecko i na swój sposób kochałem swoją siostrę, ale było mi przykro, że rodzice tak bardzo się jej poświęcili, że zapomnieli o swoim pierwszym dziecku.

Postanowiłem więc po podstawówce pójść do technikum w sąsiednim mieście. Pomyślałem, że to dobra opcja, bo będę mieszkał w internacie i może uda mi się znaleźć jakąś pracę na pół etatu. Nareszcie będę żyć naprawdę dorosłym życiem, bo przecież od 9. roku życia byłem przekonany, że ​​jestem dorosły. Dobrze, to będę taki.

Lata szybko mijały. Skończyłem technikum, poszedłem na studia, potem się ożeniłem, kupiłem mieszkanie i doczekałem się dzieci. Mam dobre i szczęśliwe życie. Jedyne, co mnie smuci to to, że ani w chwilach radości, ani w chwilach smutku, rodzice nigdy mnie nie wspierali. Nie, nie odtrącali mnie. Raczej ich moje sprawy nie interesowały, bo Oleńce wyrzynały się ząbki, zrobiła pierwszy rysunek, szła na studniówkę, zdawała maturę, a to włosy musi zapuścić, a to trzeba jej kupić nową sukienkę. Skierowali na nią całą swoją uwagę i miłość. Starałem się nie chować urazy: odwiedzałem ich, zawsze przywoziłem jakieś drobne prezenty i zachowywałem się normalnie.

Czas mijał, a rodzice nie robili się coraz młodsi. U ojca zaczęły się problemy z sercem, musiał zrezygnować z pracy, a mama od dawna już nie pracowała, więc mieli dużo mniej pieniędzy. To, co im zostało, szło na leczenie. Odwiedzałem ich tak jak poprzednio, czasami przywoziłem z miasta dodatkowe leki, ale Ola przyjeżdżała coraz rzadziej. Kiedy zachorowała też mama, zadzwoniłem do siostry i zaproponowałem, żebyśmy jeździli do rodziców na zmianę, żeby odwiedzać ich częściej, kilka razy w tygodniu. Wtedy mielibyśmy lepszą kontrolę nad sytuacją. Ola odpowiedziała, że ​​ma własne życie i nie ma czasu na wizyty u rodziców. No więc razem z żoną odwiedzamy ich na zmianę, co drugi dzień i zastanawiamy się nad kupnem domu pod miastem, żeby być bliżej nich. To nie jest dla mnie duży ciężar, chociaż, oczywiście, opieka nad rodzicami przeorganizowała nasze życie. Jest mi tylko przykro, że prawie przez całe życie moi rodzice byli wobec mnie obojętni, wszystkie siły kierowali w moją siostrę, a kiedy zrobili się słabi, to okazuje się, że tylko ja jestem im potrzebny.

Trending