Connect with us

Życie

Po tym, jak zostałam bez pracy, musiałam prosić męża o pieniądze

Niedawno zwolniono mnie z pracy. Zarabiałam całkiem nieźle, bo pracowałam jako księgowa w dużej firmie.

Od tego czasu wszystkie wydatki naszej rodziny spadły na męża. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że muszę go prosić o pieniądze na wszystkie moje drobne potrzeby.

Ale mężowi też nie podobał się taki stan rzeczy. Dopóki pracowałam, nikomu nie musiałam się tłumaczyć ze swoich wydatków. A teraz muszę się rozliczać z każdej wydanej złotówki: dlaczego podkład jest taki drogi i po co on mi w ogóle jest potrzebny; po co umawiam się na kawę z koleżanką do kawiarni, skoro w domu jest za darmo. Temat nowych ubrań to już w ogóle przemilczę. Mój mąż powiedział: „Znajdziesz pracę, to kupimy. Na co ci to teraz potrzebne? I tak siedzisz w domu”.

Co miałam robić? Musiałam to zaakceptować i odpracować kieszonkowe zróżnicowanym menu i krystaliczną czystością w mieszkaniu. Poza obowiązkami domowymi musiałam też jeździć na działkę z teściową i jej tam pomagać – nie pracuję, więc mam dużo czasu.

A ostatnio siostra mojego męża wprowadziła zwyczaj „podrzucania” mi swoich dzieci, bo ona pracuje, nie ma czasu, a tu jej się trafiła opiekunka za darmo!

Próbowałam chodzić na rozmowy o pracę, ale w tej codziennej rutynie, kiedy próbujesz ugotować obiad i umyć podłogę pośród krzyków czyichś dzieci, okazało się to niezwykle trudnym zadaniem.

A mąż po powrocie do domu prawi mi jeszcze morały o niewystarczającym poziomie odrabiania prac domowych.

Kiedyś podeszłam do męża z prośbą o niewielką kwotę na manicure, bo odkąd straciłam pracę, taki zwyczajny zabieg okazał się dla mnie luksusem.

Poprosiłam więc, a on mi powiedział:

„A na co ci pomalowane paznokcie? Przecież siedzisz w domu! Idź lepiej nalep pierogów, żeby ci głupie myśli nie przychodziły do głowy!”

Ta chwila była dla mnie ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy. Czyli, kiedy pracowałam i przynosiłam do domu pieniądze, traktowano mnie z szacunkiem, a kiedy okoliczności się zmieniły, stałam się niewolnicą – dużo obowiązków, ale zero szacunku!

Zdecydowałam, że czas coś zmienić. A zmiany zaczęły się od mnie. W końcu, jeżeli ja sama siebie nie będę szanować, to kto to zrobi?

Zrozumiałam, że najpierw muszę wyznaczyć własne granice. Powiedziałam mężowi, że nie zasłużyłam na takie traktowanie i jeżeli się ze mną ożenił, to znaczy, że wziął za mnie odpowiedzialność, w tym finansową.

Po wysłuchaniu mojej natchnionej przemowy mąż w milczeniu wyjął z portfela kwotę, o którą prosiłam, i wręczył mi ją.

Kolejnym krokiem w wyznaczaniu moich granic były relacje z teściową i siostrą męża.

Oczywiście wiadomość, że nie chcę spędzać większości mojego czasu na grzebaniu w ziemi, nie ucieszyła teściowej, ale taka była prawda. Prawda, którą wcześniej bałam się powiedzieć. Ale kiedy się odważyłam, poczułam niesamowitą przyjemność.

Siostra mojego męża, która przyprowadziła do mnie znowu swoje dzieci, też była, delikatnie mówiąc, zszokowana, kiedy dowiedziała się, że nie mam ani czasu, ani ochoty z nimi siedzieć. Nie wiedziała nawet, co odpowiedzieć na moje pytanie, na jakiej podstawie w ogóle założyła, że może mnie wykorzystywać jako nianię.

Kiedy granice zostały ustalone, zaczęłam się zmieniać. W końcu zrobiłam ten „przeklęty” manicure, kupiłam nowe ciuchy, zapisałam się na siłownię. Zaczęłam bardziej siebie szanować.

Powiedziałam wszystkim, że nie mogą mi przeszkadzać w ciągu dnia, bo chodzę na rozmowy o pracę.

Chodziłam na wszystkie, na które mnie zaproszono. Tam, gdzie mnie nie zaproszono, również. Nie bałam się, że zostanę odrzucona albo uznana za dziwną.

Ukończyłam dodatkowe kursy, podniosłam poziom kwalifikacji. I wreszcie znalazłam nową pracę – pracę moich marzeń.

Teraz jestem główną księgową w firmie jeszcze większej niż kiedyś. Ale nie to jest najważniejsze. Najcenniejsze dla mnie jest to, że udało mi się odnaleźć nie pracę, tylko siebie.

Odbudowałam swoje granice i nie pozwolę nikomu ich zniszczyć!

Trending