Connect with us

Życie

Niespodziewanie dowiedziałam się o spadku po mojej biologicznej matce

Mam na imię Julia, mam 27 lat, a 22 z nich przeżyłam w rodzinie zastępczej. Jestem tym ludziom bardzo wdzięczna. Nie znam moich biologicznych rodziców, nigdy ich nie widziałam, ale nawet bym chyba nie chciała. Wiem tylko, że mama urodziła mnie w wieku siedemnastu lat i zostawiła w szpitalu, bo nie miała dokąd mnie zabrać.

Do piątego roku życia mieszkałam w domu dziecka, a później zostałam  adoptowana. Moi nowi rodzice, Marcin i Urszula, mieli dwie własne córeczki i przyjęli mnie do swojej rodziny. Żyliśmy bez żadnych luksusów, ale mieliśmy wszystko, co było nam potrzebne do życia. Po liceum dostałam się na studia pielęgniarskie.

Przeprowadziłam się do akademika i rozpoczęłam samodzielne życie. Poszłam do pracy na pół etatu, żeby nie prosić rodziców o pieniądze na moje prywatne wydatki. Co tydzień jeździłam do domu, zawsze zawoziłam coś smacznego, żeby poczęstować rodziców i siostry, a wieczorem wspólnie zasiąść przy rodzinnym stole. I tak to zawsze wyglądało, weekendy spędzałam w domu, a dni powszednie – w mieście na zajęciach.

Skończyłam studia, odebrałam wymarzony dyplom pielęgniarki i dostałam etat w szpitalu. Wynagrodzenie nie jest wysokie, ale lubię moją pracę, chociaż czasem jest bardzo ciężka. Nie mogę już co tydzień odwiedzać moich rodziców na wsi, bo miewam dyżury również w weekendy.

Z trzema innymi dziewczynami wynajmuję dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta, bo tak jest taniej. W zeszłym tygodniu zadzwoniła mama i powiedziała, że ​​dostałam wezwanie do sądu. Zmartwiła się, czy nic złego się u mnie nie wydarzyło. Zapewniłam, że wszystko jest w porządku i nie mam pojęcia, po co mnie wzywają. 

W codziennej bieganinie zapomniałam o tym piśmie. Pewnego wieczoru zadzwoniła mama, porozmawiałyśmy o pracy, o zdrowiu, a na koniec zapytała, czy nie zapomniałam, że ​​jutro mam być w sądzie.

Od razu zapewniłam mamę, że pamiętam i jak tylko stamtąd wyjdę, to do niej zadzwonię i wszystko opowiem. Rozłączyłam się i szybko zadzwoniłam do koleżanki z pytaniem, czy będzie mogła zastąpić mnie jutro w pracy. Zupełnie zapomniałam o tym sądzie. Na szczęście koleżanka zgodziła się pójść za mnie na dniówkę.

Okazało się, że moja matka, ta kobieta, która mnie urodziła, zapisała mi swoje mieszkanie. Dowiedziałam się od prawnika, że ​​moja mama straciła swoich rodziców krótko po moich narodzinach, nie miała już więcej dzieci i nie wyszła za mąż. Całe życie mieszkała sama ze swoim ukochanym psem Rockym, którego, nawiasem mówiąc, też mi zostawiła w spadku. W sądzie zostałam poinformowana, że skoro nikt z krewnych oprócz mnie nie pretenduje do mieszkania i nie odwołuje się do testamentu, to jestem jedyną spadkobierczynią i można sporządzić dokumenty własności.

Byłam pod ogromnym wrażeniem tego, co usłyszałam – nie mogłam wydusić z siebie słowa. Kiedy wyszłam z sali sądowej, natychmiast pobiegłam na dworzec i kupiłam bilety na najbliższy autobus do rodziców. Widząc mnie w środku dnia w domu, mama aż klasnęła w dłonie, zastanawiając się, co się stało. Podekscytowana rzuciłam się jej w ramiona i zaczęłam wszystko opowiadać. Podzieliłam się też wątpliwościami, czy powinnam przyjmować taki prezent. Ale moja mama zapewniła mnie: „Powinnaś. Widzisz? Po burzy zawsze wychodzi słońce”.

Trending