Connect with us

Dzieci

Nie jestem nadopiekuńczą matką, po prostu jestem troskliwa.

Oczekiwanie na narodziny mojego dziecka oraz sam poród nie były dla mnie łatwe. Najpierw ciąża z komplikacjami, nawet z ryzykiem poronienia, nieprawidłowa pozycja płodu, spanie pępowiny. Wszystkie te wydarzenia odcisnęły piętno na moim życiu. Lęk i obawa o mojego syna ciągle mi towarzyszyły.

Teraz Paweł ma już 5 lat. Dorasta jako zdrowy i szczęśliwy chłopiec. Wydaje się, że nie ma się czym martwić, ale mimo to nie mogę przestać się martwić. Kiedy gra w piłkę na boisku, zawsze bacznie go obserwuję, bo przecież może mu się coś stać. Z powodu obaw, Pawełek nie chodzi do przedszkola, bo nie miałabym go na oku, nie byłabym blisko w razie, gdyby coś mu się stało.

Obawiam się, że moja nadopiekuńczość, chęć ochrony, nawet przy braku realnego niebezpieczeństwa i ciągłe trzymanie go blisko siebie, będzie miało negatywny wpływ na jego życie. Nie będzie w stanie sam sobie poradzić w trudnej sytuacji albo będzie miał problemy w kontaktach z rówieśnikami. Byłam tego świadoma. Postanowiłam, że muszę dać mu więcej swobody i przegonić wszystkie moje czarne myśli.

Pewnego wolnego dnia, spędziliśmy czas w wesołym miasteczku. Syn od dawna prosił o przejażdżkę karuzelą i zjedzenie waty cukrowej. Tam spotkałam dziewczynę, z którą leżałam na porodówce. Jej syn jest tylko o 1 dzień starszy od mojego, uznałyśmy, że to idealna okazja, aby spędzić trochę czasu razem.

Chłopcy biegali po całym parku. Ledwo za nimi nadążałyśmy. Miałam straszne obawy, że gdzieś się zgubią. Ale znajoma uspokoiła mnie, mówiąc, że wszystko będzie dobrze, że chłopcy po prostu dobrze się bawią. Dzieci bawiły się tak bardzo, że zapomniały o naszym istnieniu. Wołałam syna, że musimy już wracać do domu i wtedy zobaczyłam co się dzieje.

Paweł wybiegł na drogę, gdzie właśnie przejeżdżała furgonetka z lodami. Kierowca był tak zaskoczony, że nie zdążył zareagować i wjechał prosto w mojego syna. Usłyszałam jego krzyk. Nogi ugięły się pode mną, prawie zemdlałam, ale adrenalina zadziałała i szybko pobiegłam do mojego dziecka.

Paweł leżał nieruchomo na ziemi, miał zakrwawione czoło. Wokół nas od razu zgromadziło się spore grono ludzi. Ktoś wezwał karetkę. Jestem wdzięczna tej osobie, ponieważ ja byłam w takim szoku, że nie byłabym w stanie wezwać pomocy.

Całe szczęście wszystko dobrze się skończyło. Syn miał tylko lekko stłuczoną głowę, nie było złamań ani innych uszkodzeń, więc szybko mogliśmy wrócić do domu.

Nadal obwiniam się za tę sytuację, lepiej było mieć cały czas oko na własne dziecko. Może wcale nie jestem nadopiekuńczą matką, tylko po prostu troskliwą.

Trending