Connect with us

Życie

Dzieci nie odwiedzały mnie od kilku lat, a kiedy dowiedziały się, że zapisałam dom siostrzenicy, to urządziły awanturę

Syna i córkę wychowywałam sama, pomagali mi rodzice i siostra ze szwagrem. Zajmowaliśmy się dziećmi wspólnie, najlepiej jak potrafiliśmy. Wychowaliśmy ich, daliśmy wykształcenie, pilnowaliśmy, żeby niczego im nie zabrakło. Dopiero kiedy dzieci dorosły, przeniosły się do miasta i nie potrzebowały już matki. Na początku przyjeżdżali kilka razy do roku, ale potem zdarzało się to coraz rzadziej.

Kiedy dzieci się wyprowadziły, zostałam w domu z moimi rodzicami. Opiekowałam się nimi, ale wiadomo, nikt nie jest wieczny. Najpierw zmarł mój ojciec, a kilka lat później mama. Zostałam więc sama w dużym domu. Siostra i jej mąż czasami przychodzą z wizytą, a ich córka bardzo mi pomaga. Przychodzi, i w domu coś zrobi, i pogada. Jest taka kochana, że ​​nie zapomina ani o swoich rodzicach, ani o ciotce.

A moje dzieci, odkąd przeprowadziły się do miasta, prawie o mnie nie pamiętają. Mówią, że mają jakieś sprawy i nie mają czasu. Wiem, że są zajęci, ale przynajmniej kilka razy w roku, myślę, że mogliby znaleźć dzień lub dwa i odwiedzić własną matkę. Zresztą, szczerze mówiąc, mnie też do miasta nigdy nie zapraszają. Nie wiem, jak to się stało, że włożyła w nie całe swoje serce, a teraz stałam się dla nich obca. Nie mam do nich żalu. Szkoda tylko, że na starość żadne z nich mnie nie potrzebuje.

Kiedy więc byłam u notariusza, żeby przepisać dom po rodzicach na siebie, postanowiłam przy okazji sporządzić testament. Pomyślałam, że skoro dzieci tu nie przyjeżdżają, to nie potrzebują tego domu. Po mojej śmierci popadnie w ruinę bez opieki i pracy. Napisałam więc, żeby po mojej śmierci dom należał do mojej siostrzenicy. Ona jest ze mną przez cały czas. Albo sama tutaj zamieszka, albo go sprzeda, ale na pewno potrzebuje go bardziej niż moje dzieci. Wszystko przygotowałam i zapomniałam o sprawie. Dzieciom też nic nie powiedziałam, bo szczerze mówiąc, nie sądziłam, żeby to ich w ogóle interesowało.

Nie wiem, skąd moja córka dowiedziała się o tym testamencie, no ale plotki szybko się rozchodzą. Natychmiast powiedziała swojemu bratu i pewnego dnia oboje stanęli w progu. Bardzo się ucieszyłam, bo od kilku lat nie przyjeżdżali, dzwonili tylko od czasu do czasu, a teraz przyjechali oboje. Zaczęłam nakrywać do stołu, ale dzieci mnie powstrzymały. Zapytały, czy to prawda z tym testamentem. Powiedziałam bez zbędnych ceregieli, że tak, to logiczne, oni tu niczego nie potrzebują, nie przyjeżdżają. Siostrzenica mi cały czas pomaga, a sama jeszcze nie ma własnego domu. Nie sądziłam, że to może być jakiś  problem, ale się myliłam.

Moja córka i syn byli bardzo się rozzłościli. Krzyczeli na mnie i pytali, jak mi nie wstyd traktować w ten sposób własnych dzieci. I jeszcze, że nie spodziewali się po mnie takiej podłości i zdrady. Krzyczeli tak głośno, że aż sąsiedzi wyszli z domów. Najpierw próbowałam ich uspokoić, porozmawiać z nimi, coś wyjaśnić, ale potem po prostu usiadłam na krześle i czekałam, aż to się skończy. Trzasnęli drzwiami i wrócili do miasta, a ja znowu zostałam sama w domu. Myślę, że z testamentem zrobiłam wszystko dobrze. Nie wiem tylko, gdzie popełniłam błąd, wychowując własne dzieci.

Iwona, 58 lat

Trending