Connect with us

Rodzina

Zawsze warto polegać tylko na sobie

Kiedy poznałem moją przyszłą żonę, od razu przeprowadziłem się jak najdalej od rodziców i wynająłem z nią mieszkanie. Ślubu jeszcze nie planowaliśmy, nie mieliśmy na to pieniędzy. Ale później urodziły się dzieci, bliźnięta, więc wtedy wzięliśmy ślub cywilny. Oboje z żoną marzyliśmy o tym, żeby w końcu trochę odłożyć, mieć własne mieszkanie i dobry samochód. Ja do pracy mam bardzo daleko. Muszę kłaść się spać o dziesiątej wieczorem i wstawać o piątej rano, żeby zdążyć. A żona jest już zmęczona jeżdżeniem z dziećmi do lekarza porannymi autobusami, w których zwykle panuje ogromny tłok. Dlatego dobry samochód bardzo by nam się przydał.

Zarabiam dobrze, czasami dostaję premię. Pomyśleliśmy, że teraz moglibyśmy już wziąć ślub kościelny i wyprawić wesele. Ale żona powiedziała, że za te pieniądze lepiej by było kupić samochód, a wesele jeszcze zdążymy kiedyś zorganizować.

Tak, z jednej strony miała rację, ale mimo to postanowiłem skonsultować się jeszcze z rodzicami. Zawsze liczyłem się ze zdaniem mojego ojca.

Kiedy im wszystko opowiedziałem, mama i tata już zaczęli się cieszyć na ślub kościelny. Mają tradycyjne poglądy, ja jestem ich jedynym synem, więc to było dla nich bardzo ważne. Oczywiście byli przeciwni, żebyśmy zamiast tego kupili samochód i wtedy tata zaproponował mi pozornie korzystną ofertę.

– Synu, no tylko pomyśl, masz dwoje dzieci, ślub przed Bogiem jest bardzo ważny, dzieci nie mogą dorastać w takiej rodzinie. Rozumiem, że chcesz mieć samochód, to nawet bardzo dobry pomysł, ale możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, że tak powiem.

– Jak to? – zapytałem zdziwiony.

– Posłuchaj, porozmawiamy z twoimi teściami, żeby się dołożyli, a ja mam znajomego, który bardzo tanio sprzedaje i sprowadza samochody z zagranicy. No więc my się złożymy i kupimy wam auto, a za resztę pieniędzy z wesela najwyżej coś tam naprawisz, jak będzie trzeba. No wiesz, to nie są jednak nowe auta.

Aż mi się oczy zaświeciły – no tak, możemy mieć i wesele, i samochód. Oczywiście, że się zgodziłem. Postanowiłem nie rozmawiać z żoną o samochodzie, chciałem, żeby to była niespodzianka. Po prostu udawałem, że bardzo zależy mi na ślubie przed ołtarzem, a samochód, nie zając, poczeka! Nie była z tego bardzo zadowolona, ​​ale w końcu się zgodziła. Od tego czasu wciąż marzyłem o tym samochodzie!

No i nadszedł ten dzień. Zarezerwowaliśmy elegancką salę, zaprosiliśmy wielu gości: krewnych i przyjaciół. Postanowiliśmy nie wydawać dużo pieniędzy na ubrania, więc byliśmy ubrani stylowo, ale nie drogo. Nie było wystawnej uczty i kapiących złotem sukien, wesele było skromne i eleganckie: bez disco polo, oczepin i weselnych konkursów. Ale, co nas zaskoczyło, wszystkim podobała się taka uroczystość.

Prezenty mieliśmy przyjmować pod koniec przyjęcia, żeby wszyscy zobaczyli główną niespodziankę – samochód! Wreszcie nadeszła ta chwila. Kolejni goście podchodzili, składali nam życzenia i wręczali – głównie koperty, ale też naczynia i rzeczy do domu. A kiedy na środek wyszli rodzice moi i mojej żony, wstrzymałem oddech!

– Dzieci, wiemy, jak długo nie mogliście zorganizować tego święta, bo ciągle musieliście oszczędzać! Jesteśmy rodzicami, więc wiemy, co byłoby dla was najlepszym prezentem.

Wyprowadzili nas na zewnątrz. Samochód był ukryty pod plandeką, więc nic nie było jeszcze wiadomo. Ale kiedy ściągnęli brezent, szczęka zwyczajnie mi opadła. Byłem w szoku, ale wcale nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Przed nami stał mały, stary samochód, marki nie znałem. Nie mogłem zrozumieć, co to jest. Byłem bardzo rozczarowany. Nie wiem, jak nasza czwórka miałaby się do niego zmieścić. Ale moja żona uspokoiła mnie i powiedziała, że ​​może dobrze jeździ. Wątpię, żeby to mogła być prawda, od razu widać, że auto jest mniej więcej w moim wieku.

Goście się rozeszli, my też musieliśmy wracać do domu. Postanowiłem wypróbować naszą „limuzynę”. Chcieliśmy pojechać we czworo: ja, moja żona i moi rodzice, bo jechaliśmy w tę samą stronę. Zanim moja mama wcisnęła się na tylne siedzenie, miała pięć siniaków na nogach, a tata kilka razy uderzył się w głowę. Ale nic, jakoś się zmieścili! Spróbowałem uruchomić silnik, udało się za trzecim razem. A gdy tylko ruszyliśmy, już na pierwszym skrzyżowaniu poczuliśmy zapach spalenizny. Przestraszyliśmy się, że to ostatnie chwile naszego życia.

Wtedy mój ojciec powiedział:

– Mówiłem ci, że trzeba go będzie naprawić, a ty jak głupi od razu musisz jechać. Co tu dużo gadać, wszystkie nasze pieniądze poszły w błoto! Czy ty mógłbyś czasem najpierw pomyśleć? I co teraz? Wziąłeś i od razu zepsułeś nasz prezent! Niewdzięcznik!

Później już rzadko prosiłem tatę o radę. Teraz już wolę polegać tylko na sobie!

Trending