Connect with us

Życie

Wielka tragedia małej Zosi

Młoda rodzina z córeczką niedawno przeniosła się na wieś. Powietrze jest tu czystsze, właśnie otwarto nową szkołę, a dzieci są o wiele milsze niż w mieście. Kochali się i nie widzieli żadnych wad w takim życiu. Ktoś nawet mówił, że Alina była w ciąży z drugim dzieckiem, więc jeszcze bardziej przepełniało ich szczęście.

Pobrali się zaledwie trzy lata temu, a kilka miesięcy później dowiedzieli się, że niedługo dołączy do nich nowy członek rodziny. Zosia urodziła się zdrowa, a rodzice wkładali w nią wszystkie pieniądze, niczego jej nie żałowali. Najpierw, tymczasowo wprowadzili się do małego, starego domku, ale już kupili działkę w pobliżu i rozpoczęli budowę własnego, wymarzonego domu. Co prawda ich rodzice mieszkali bardzo daleko, ale to nie przeszkadzało im się cieszyć rodzinnym szczęściem.

Artur dobrze zarabiał, a Alina zajmowała się rodziną i domem. Widać ją było albo z dzieckiem, albo w ogrodzie, albo jak szła z zakupami ze sklepu. Kobiety krzywo na nią patrzyły, nazywały wiedźmą, bo nie dość, że jej się wszystko tak dobrze układało, to jeszcze wyglądała jak modelka, a nie jak wiejska kobieta.

Oczywiście, życie na wsi nie było tak intensywne, jak w mieście, ale nie nudziło im się. W weekend zawsze mogli pojechać do miasta – tam jest i park, i  sklepy, i duży szpital. Jeździli tam do centrum kultury, bo mała Zosia chodziła na różne zajęcia – taniec, rysunek, a nawet modeling dla dzieci.

Podczas jednego z takich wyjazdów zdarzył się straszny wypadek. Kierowca ciężarówki z belami drewna stracił kontrolę nad pojazdem i wjechał na przeciwległy pas jezdni. Z naprzeciwka jechała rodzina Rajewskich. Kobieta doznała najpoważniejszych obrażeń, zginęła na miejscu, na pogrzebie nie otwierano trumny. Artur musiał przesiąść się na wózek inwalidzki, był sparaliżowany od pasa w dół, miał częściową amnezję, nie można było zostawić z nim dziewczynki. Miesiąc później zmarł.

Dziadkowie byli chorzy i starzy, nikt nie powierzyłby im opieki, nie było nikogo z rodziny, kto mógłby adoptować Zosię. Dziewczynka całkowicie zamknęła się w sobie, nie rozmawiała z nikim, tylko płakała w nocy, tak, żeby nikt nie widział – więc nikt nie chciał jej zabrać.

Zosia została w domu dziecka. Nigdy nie znalazła tam żadnych przyjaciół, ale zainteresowała się czytaniem. Nie wychodziła z biblioteki, a dyrektorce to nie przeszkadzało, nazywała Zosię swoją asystentką.

Nikt nie powiedział jej, że jej dziadek nie żyje. Babcia nie chciała jeszcze bardziej denerwować dziecka. I tak rzadko przyjeżdża, rzadko pisze listy. Chociaż chyba się domyśla. Przynajmniej podczas zajęć powiedziała, że ​​zostały jej tylko dwie babcie.

Nauczyciele często rozmawiają o jej losie. Mówią, że po takiej dobrej rodzinie trudno jej będzie przyzwyczaić się do ciężkich warunków w domu dziecka. Jednak wydaje się, że sobie radzi. Czasami patrzy na nich tymi swoimi wielkimi jasnymi oczami i widać w nich jej matkę. Prawdopodobnie wyrośnie na jej wierną kopię.

Oby tylko nie powtórzyła jej tragicznego losu. Chcę wierzyć, że głód książek zaprowadzi Zosię do szczęśliwej przyszłości, że uda jej się wyrwać z sierocińca do radosnego i szczęśliwego życia.

Trending