Connect with us

Dzieci

Tego dnia karetka zabrała małą bohaterkę do szpitala, ale z innymi dziećmi wszystko było w porządku – później napisały o tym wszystkie gazety

Chciałabym opowiedzieć wam historię z życia pewnej małej dziewczynki, mojej chrześnicy Soni. Myślę, że zasługuje na waszą uwagę.

Sama zawsze mieszkałam i do tej pory mieszkam w mieście, ale kiedy byłam na uniwersytecie, zaprzyjaźniłam się z jedną dziewczyną, Bożeną, która po studiach wróciła do swojej rodzinnej wsi i tam wyszła za mąż.

Cały czas utrzymywałyśmy ze sobą kontakt, a kiedy moja przyjaciółka urodziła dziecko, poprosiła mnie, żebym została matką chrzestną jej córki. Sonia jest moją jedyną chrześniaczką.

Bożena urodziła później jeszcze troje dzieci, więc już osiadła na stałe w swojej wiosce i przestała myśleć o przeprowadzce do miasta, chociaż wcześniej o tym marzyła.

Jej mąż pracował za granicą, a sama Bożena, kiedy jej najmłodsze dziecko skończyło 3 latka, poszła do pracy jako księgowa w miejscowym dużym gospodarstwie. Dzieci chodziły do przedszkola i do szkoły, a kiedy były chore, zostawały w domu same albo pod opieką Soni, najstarszej córki.

Tak się złożyło, że w jeden weekend Bożenę wezwali pilnie do pracy na cały dzień. Powiedziała więc 7-letniej Soni, co ma dać do jedzenia młodszym dzieciom i kiedy położyć wszystkich spać. Moja chrześniaczka zrobiła wszystko tak, jak kazała mama. Ale stało się coś, czego nie można było przewidzieć.

Jak to czasem się zdarza, akurat wtedy była jakaś awaria sieci energetycznej. Kiedy prąd wrócił, w starym domu Bożeny zrobiło się zwarcie, a dosłownie minutę później przewody zaczęły się palić. Wszystkie dzieci w tym czasie spały.

Całe szczęście, że moją chrześniaczkę obudził zapach dymu. Dziewczynka zdała sobie sprawę, że ich dom się pali. Szybko wybiła stare okno, które trzymało się już tylko na słowo honoru, wystawiła przez nie młodsze siostry na zewnątrz, a potem wzięła na ręce swojego trzyletniego brata i też wyniosła go na dwór.

Sonia uratowała siebie i swoje rodzeństwo. Sąsiedzi, gdy tylko zobaczyli pożar, wezwali karetkę i straż pożarną. Okazało się, że mała bohaterka miała oparzenia na plecach i nogach, nawdychała się też dymu, więc zabrali ją do szpitala. Z młodszymi dziećmi wszystko było w porządku.

Ta historia jest przerażająca i aż strach pomyśleć, że mogła zakończyć się zupełnie inaczej. Ale dzięki Bogu wszystko się udało. I ja, i rodzice małej Soni jesteśmy z niej bardzo dumni, a o tym, co zrobiła, pisały nawet lokalne gazety –  bo jest prawdziwą bohaterką!

Trending