Connect with us

Historie

Szalone wiejskie wesele

– Mamo, oświadczyłem się Julce.

Przyszedłem do domu moich rodziców i szczerze się do tego przyznałem. Moi bliscy od samego początku nie lubili Julki.

– Kochany, ale kim ona w ogóle dla ciebie jest?

Moja mama wciąż miała nadzieję, że nie traktuję Julii poważnie, że trochę się z nią pospotykam i ją zostawię. Ale minęły dwa lata, czas było podjąć decyzję i założyć własną rodzinę.

– Kochamy się. Jeśli ty i tata chcecie mojego szczęścia, musicie zaakceptować mój wybór.

– Ale ona jest ze wsi. Nie będę siedziała z jej rodziną przy jednym samym stole.

Mama nie była po prostu zdenerwowana, była wściekła.

– Chcę powiedzieć jeszcze jedną rzecz: uroczystość odbędzie się na wsi, u rodziców Julki.

– Tego już za wiele! Nie spodziewajcie się na tym ślubie ani mnie, ani twojego ojca.

– Mam nadzieję, że zmienisz zdanie. Jeszcze jest trochę czasu. Naprawdę potrzebuję waszego wsparcia, i tak będę na was czekał.

Spodziewałem się, że moi rodzice tak właśnie zareagują na wiadomość, którą odważyłem się im przekazać. Cóż, przynajmniej nie zagrozili, że odbiorą mi samochód albo że się mnie całkowicie wyrzekną. Jeśli moi rodzice nie przyjdą na nasz ślub, to oczywiście będzie mi przykro, ale wielkiej tragedii nie będzie.

Uroczystość odbędzie się na wsi, bo nie mogłem odmówić mojej przyszłej żonie. To dla niej bardzo ważne. Jej rodzice obiecali zająć się całą organizacją. A my tylko kupiliśmy obrączki, garnitur i suknię ślubną.

Przygotowania trwały dwa miesiące. W końcu nadszedł ten dzień. Oczywiście mama długo się na mnie nie obrażała. A może była po prostu ciekawa, co z tego wyniknie. Szczerze mówiąc, mnie też to bardzo interesowało.

Teściowa sama upiekła chleb i przygotowała mięsa. Podwórko zostało pięknie udekorowane kwiatami i ziołami. Nakryte białymi obrusami i zastawione jedzeniem stoły zajmowały całe podwórze. Po przyjściu z kościoła teściowie powitali nas po staropolsku, chlebem i solą. Wszyscy goście usiedli na miejscach i rozpoczęło się wesele. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zaczęło padać. Goście schowali się w altanie, nie zwracając uwagi na starannie przygotowane mowy państwa młodych i rodziców. Wszyscy mokrzy i radośni krzyknęli „gorzko” i opróżnili kieliszki.

Kiedy deszcz przestał padać, zaczęła się prawdziwa zabawa. Były konkursy, zabawy, wiejskie przyśpiewki i kolejne toasty. Na stole pojawiały się kolejne butelki pędzonego własnoręcznie przez teścia bimbru. Impreza rozkręciła się na całego.

Wujek Julki zaczął się z kimś bić, pozostali mężczyźni kibicowali. Bójka trwała ładnych kilka minut, po czym wreszcie ktoś ich rozdzielił. Ktoś potłukł talerze, ktoś spał pod stołem. Mimo tego, że błagaliśmy rodziców, żeby nie robili żadnego cyrku, moja mama skomentowała: „mogliśmy wziąć z sobą sztachety”. Trochę się z nas śmiała. Sam nie wiem, jakim cudem wszyscy przeżyli to wesele.

Niestety, kadry z tej szalonej imprezy pozostaną jedynie w naszej pamięci. Co prawda, kilka dni później kuzyn Julki, który miał być fotografem, wręczył nam zdjęcia. Trudno było je nazwać nawet amatorskimi, były po prostu beznadziejne. Kuzyn tłumaczył, że deszcz napadał mu na obiektyw. Nic mu nie mogliśmy powiedzieć, bo to przecież krewny. I nie brał za to żadnych pieniędzy.

Dopiero podróż poślubna uratowała nasze wspomnienia z tej wyjątkowej chwili w życiu. Mama i tata współczuli nam, że ślub okazał się taką porażką. Zafundowali nam miesiąc miodowy na Malediwach. Tam był już profesjonalny fotograf, suknia ślubna i pyszne jedzenie bez krewnych chętnych do wypitki i bójek.

Wniosek z tego taki: nie powierzaj organizacji ważnych wydarzeń swoim przyjaciołom i bliskim, bo wszystko może wymknąć się spod kontroli.

Przemek, 28 lat

Trending