Connect with us

Historie

Święta Bożego Narodzenia tradycyjnie spędzamy w domu rodziców mojej żony. Kiedy tam jedziemy, samochód zawsze wypakowany jest prezentami i jedzeniem. W ubiegłym roku po raz pierwszy do uroczystości dołączyła rodzina Tosi, siostry mojej żony. Oni uważają, że nie ma potrzeby, żeby coś przywozić, bo to rodzice powinni ich ugościć. Za pierwszym razem Tosia z mężem i dziećmi szybciutko wróciła do domu, jak tylko wszystko zostało zjedzone, ale tym razem planowali zostać na dłużej. Dwa dni później teściowa po cichu poprosiła moją żonę, żeby poszła na zakupy. My nie zamierzaliśmy się cackać z “drogimi gośćmi” i zaproponowaliśmy, żeby razem z nami pojechali do sklepu

Święta Bożego Narodzenia zawsze obchodzimy w domu rodziców mojej żony. Mieszkają w malowniczej wiosce na wschodzie Polski, gdzie do dziś Święta obchodzi się bardzo tradycyjnie. W dużych miastach o wielu zwyczajach już dawno zapomniano. A na wsi to magiczny czas, który w dodatku płynie wolniej – od Wigilii aż do Nowego Roku.

Nasza siedmioletnia Daria i sześcioletni Oskar już od listopada czekają na wigilijny wieczór, ucząc się pilnie kolęd i pastorałek.

Od czterech lat z rzędu jeździmy do teściów na Boże Narodzenie i za każdym razem ładujemy pełen samochód prezentów i jedzenia. Nie zapominamy o słodyczach i innych smakołykach, żeby sprawić przyjemność dziadkom i zaspokoić apetyty naszych własnych dzieci. Nie będziemy przecież świętować na koszt rodziców,  którzy mają bardzo skromne emerytury? W końcu przez ponad tydzień musieliby nas karmić i poić.

W ubiegłym roku po raz pierwszy do uroczystości dołączyła rodzina Tosi, siostry mojej żony. Oni uważają, że nie ma potrzeby, żeby coś przywozić, bo to rodzice powinni ich ugościć. 

Za pierwszym razem Tosia z mężem i dziećmi, trzema chłopcami w wieku od siedmiu do jedenastu lat, szybko zebrała się do domu, jak tylko prawie wszystko zostało zjedzone, ale tym razem planowali zostać na dłużej. Trzeba przyznać, że apetyty im dopisują. Tosia w domu nie rozpieszcza swoich dzieci wyszukanymi przysmakami, ale tutaj lodówka była pełna wszelkiego rodzaju smakołyków. Co jakiś czas jeden z trzech jej synów biegł do kuchni i szukał czegoś do jedzenia. Tosia z mężem również nie gardzili żadnym poczęstunkiem.

Nasza Daria i Oskar obserwowali to wszystko z fascynacją, po czym córka nie wytrzymała i zapytała:

– Mamo, czy ich nie karmią w domu?

– Nie, tylko że wcześniej byli na diecie, – zażartowała moja żona. Bo co miała odpowiedzieć córce?

Konsekwencje ciągłego ucztowania na cudzy koszt były widoczne w całym domu. Teściowa ledwo nadążała zbierać papierki po cukierkach, skórki od mandarynek i liczne opakowania po innych smakołykach. Kilka razy spojrzała na córkę z wyrzutem, ale ta uśmiechała się tylko zadowolona.

– No cóż, niech się dzieci bawią. Gdzie chłopcy będą mieli tyle swobody, jak nie u dziadków?

Zapasy jedzenia, które przywieźliśmy, bardzo szybko stopniały. Dwa dni później teściowa po cichu poprosiła moją żonę, żeby poszła na zakupy.

– Tosia, idziemy do sklepu. Nie potrzebujesz czegoś? – żona zwróciła się do siostry, mając nadzieję, że zrozumie aluzję i sama też się wybierze na zakupy. Ale cud się nie zdarzył. Tosia przez piętnaście minut myślała nad tym, co by jeszcze zjadła, ale sama nigdzie nie zamierzała iść.

Moja żona i ja poszliśmy razem na zakupy.

Kiedy wróciliśmy, położyliśmy długi paragon na stole obok lodówki, żeby Tosia na pewno go zauważyła. I rzeczywiście, nie przeoczyła go. Wszystko dokładnie przeczytała, a potem długo komentowała, jak ceny jedzenia szaleńczo podskoczyły, i że wszystko na wsi jest dużo droższe niż w mieście, a wybór znacznie gorszy.

Ale pieniędzy nam nie dała. Wtedy żona postanowiła powiedzieć o tym wprost, na co usłyszała oburzoną odpowiedź:

– Przecież przyjechaliśmy w gości! Mamy rodzicom za to płacić?

– Tak, w gości. Ale wiesz, jakie rodzice mają emerytury. Nie mogą karmić całego naszego stada, – starała się spokojnie tłumaczyć żona.

– Ale wiedzieli, że przyjedziemy. Raz w roku mogli się na to przygotować z wyprzedzeniem, – odpowiedziała Tosia.

– Może i tak, – moja żona wciąż próbowała dotrzeć do swojej siostry, – ale sama pamiętasz, co nam kazałaś kupić. Na tych jednych zakupach wydaliśmy prawie połowę ich jednej emerytury.

W odpowiedzi Tosia tylko wzruszyła ramionami, pokazując, że to nieważne i powiedziała:

– Sama wszystko kupiłaś. Nikt cię nie zmuszał. Dlaczego więc mielibyśmy dawać ci pieniądze?

Nowe zaopatrzenie wystarczyło na kolejne dwa dni, a goście jeszcze nie zamierzali wracać do siebie.

Tym razem nie cackaliśmy się z naszymi drogimi krewnymi i zaproponowaliśmy, żebyśmy pojechali do sklepu razem.

– Och, tylko, że jest mały problem, – zaczęła się usprawiedliwiać Tosia. – Jechaliśmy w gości, więc nie zabraliśmy ze sobą za dużo pieniędzy.

– To może pożycz od swoich dzieci, – nie mogłem się oprzeć i wypaliłem prosto z mostu. – Wczoraj dużo kolędowali. Biegali po całej wsi. Coś tam nazbierali.

– No co ty, przecież to są jakieś grosze, – machnęła ręką Tosia.

A tak naprawdę, to wszyscy trzej przechwalali się ostatnio, kto zebrał więcej pieniędzy. I to były całkiem przyzwoite kwoty. Absolutnie wszyscy słyszeli te przechwałki.

Skoro tak, to my też nie pojechaliśmy do sklepu. Nam i naszym dzieciom wystarczy pyszny makowiec teściowej i naleśniki, a reszta gości niech już robi, co  tam chce.

Przez pół dnia krewni z irytacją zaglądali do kuchni, kręcili nosem na ciasto, trzaskali  drzwiami lodówki i odchodzili z niczym.

– Mamo, chcę jogurt! Mamo, nie ma już pomarańczy? Mamo, chcę tę pyszną kiełbasę! – dzieci chodziły za Tosią.

– Poproście ciocię, – kobieta nie mogła już znieść ich marudzenia, ale kiedy spotkała moje spojrzenie, szybko dodała: – Och, żartowałam.

Już wieczorem Tosia i jej mąż szybko spakowali swoje rzeczy i przy głośnych protestach swoich dzieci pojechali do domu.

Teściowie w końcu odetchnęli z ulgą, a ja teraz już przynajmniej wiem, jak następnym razem potraktować Tosię i jej męża.

Nie, wcale nie jesteśmy przeciwko naszym krewnym, ale wszystko ma swoje granice. Gdyby to jeszcze chodziło tylko o nas, ale nie będziemy tolerować takiej postawy wobec naszych rodziców.

Trending