Connect with us

Rodzina

Przyszli i zabrali ostatni tuzin jajek

Po ślubie córka z zięciem zostali ze mną. Mam wystarczająco dużo miejsca i nie jest mi smutno, bo jest z kim porozmawiać.

Liczyłam na miłą rodzinną atmosferę, pomoc w domu, miłe pogawędki wieczorami. Tak było tylko przez pierwszy miesiąc, jak to się mówi, miodowy. A potem zaczął się nieustający horror. Zięć wracał z pracy i tylko narzekał. Ciągle coś jest nie tak: to nie posprzątane, tam nie przyszykowane. Chociaż w domu starałam się codziennie sprzątać i utrzymywać względny porządek, podczas gdy oni oboje byli w pracy. Jedzenie zawsze ugotowane, ale prawie codziennie nie to, co on by chciał.

Najpierw wszystko zrzucałam na karb adaptacji: do nowego stylu życia, odpowiedzialności za żonę, mieszkanie. Ale czas mijał, a sytuacja się nie zmieniała.

Warto wspomnieć, że przed przeprowadzką nowożeńcy powiedzieli: skoro dom jest mój, meble i sprzęty też, a większość prac domowych na mojej głowie, to oni będą opłacać rachunki i robić zakupy. Nie mam nic przeciwko temu – oboje wystarczająco dużo zarabiają, zięć ma samochód, dzieci się jeszcze nie urodziły, więc pieniędzy im wystarczy i wszyscy będą czuli się komfortowo.

Uczciwie przyznam, że zawsze regularnie opłacali czynsz i rachunki. Ale z resztą jakoś nie wyszło. Już w pierwszym roku wspólnego mieszkania zakupy robili coraz mniejsze. Żadne z nich nie reagowało na moje prośby, żeby coś kupili (a smacznie jeść to chcą). Oczywiście mieliśmy dużo warzyw z ogrodu, ale nie możemy cały czas jeść ziemniaków i zupy dyniowej.

Cóż, sam zaczęłam wszystko kupować: od mięsa po proszek do prania. Wydawałam całą emeryturę i jeszcze pieniądze, które dostawałam od starszej córki z zagranicy. Zięć tylko od czasu do czasu kupował coś małego – butelkę oliwy albo jakiś owoc. Ale owoce i słodycze natychmiast znikały w ich pokoju, nie miałam do nich dostępu.

Kiedy zostałyśmy z córką same, starałam się z nią delikatnie porozmawiać, przypomnieć jej o naszej umowie. W odpowiedzi usłyszałam tylko obronę zięcia i to, że oszczędzają pieniądze.

Kiedy indziej próbowałam o tym porozmawiać przy wspólnym stole, a wtedy usłyszałam od zięcia, że ​​trzeba oszczędzać.

– Całe życie oszczędzałam, żeby dać dzieciom to, co najlepsze. Na starość chcę żyć jak wszyscy normalni ludzie – odpowiedziałam ostro.

W zięcia od razu jakby coś wstąpiło. Rzucił widelec na stół i kazał córce się pakować, mówiąc, że się wyprowadzają. Gdy wszystkie rzeczy były już zapakowane do samochodu, wrócił do kuchni po ostatnie kilkanaście jajek z lodówki, bo kupił je za swoje pieniądze! Taki dostałam szacunek i wdzięczność. Żal mi mojej córki, która mieszka z tak małostkowym człowiekiem. Ale nie będę się pchała z radami do czyjejś rodziny. Niech żyją tak, jak uważają.

Trending