Connect with us

Historie

Dla nas to codzienne sprawy, a dla kogoś innego to pomoc.

Był zimowy, mroźny poranek. Wokół panowała zamieć. W taką pogodę trudno się poruszać pojazdom. Na przystanku autobusowym zauważyłem dwie dziewczyny, które desperacko próbowały zatrzymać przejeżdżające auta, ale na próżno. Żaden kierowca się nie zatrzymał.

Zatrzymałem się, zawstydzone dziewczyny powiedziały, że mają jeszcze dwie duże torby. Pomogłem im włożyć je do bagażnika i zaprosiłem je do samochodu. Z radością usiadły w ciepłym aucie, a zamieć jeszcze się nasiliła.

Ponieważ widoczność była ograniczona, jechałem bardzo wolno.

– Gdzie się wybieracie w taką pogodę?- zapytałem.

– Jedziemy do szpitala dziecięcego, to daleko, więc proszę nas podwieźć najbliżej, jak można, a dalej będziemy sobie jakość radzić.

Szpital był naprawdę daleko, jakieś pół godziny jazdy w normalnych warunkach, w śnieżycę trzeba tę trasę pokonać w przeszło godzinę.

– Nie, podwiozę was pod szpital. Macie ciężkie torby i jest mróz.

Przywiozłem dziewczyny, pomogłem wyciągnąć torby, podziękowały i się rozstaliśmy.

Dla mnie to był drobiazg, ale nie sądziłem, że jeszcze spotkam te dwie młode osoby.

Życie nie jest, niestety przewidywalne…

Mój syn miał poważne kłopoty zdrowotne, miał zdiagnozowany krwotok w mózgu. Kiedy został przeniesiony z intensywnej terapii na zwykły oddział, był jak roślina, bez żadnych odruchów, bez emocji.

Pewnego dnia, jak zwykle z rana przyszedłem go odwiedzić. Gdy wszedłem do sali, na której leżał mój syn, zobaczyłem klaunów. Byli to wolontariusze, którzy rozbawiali chore dzieci i odwracali uwagę rodziców od bolesnych myśli. Zabawiali również i mojego syna, rozśmieszając go. Wówczas zdarzył się cud, mój synek uśmiechnął się do mnie, pierwszy raz, od długiego czasu. Dopiero po chwili zauważyłem, że klauni, to te same dwie dziewczyny, które zimą podwoziłem pod szpital. W ciężkich torbach przewoziły stroje i rekwizyty.

Trending