Connect with us

Życie

Żyłam normalnym, nudnym życiem, dopóki diagnoza: rak, nie trafiła we mnie jak grzmot z jasnego nieba. Od tego czasu moje życie diametralnie się zmieniło.

Mam 44 lata i dopiero niedawno przemyślałam sobie całe swoje życie. Żeby to zrobić, musiałam poznać jedną straszną i bardzo nieprzyjemną informację.

Ale 4 lata temu było zupełnie inaczej. Byłam od 20 lat mężatką, nie mieliśmy dzieci i już się ich nie spodziewaliśmy. Żyliśmy stałym rytmem: praca – dom – praca. Poza tym wszystkie domowe obowiązki były na mojej głowie. Byłam jak Kopciuszek i chciałam, żeby wszystkim było dobrze.

Ta rutyna zjadała mnie od środka, a mój mąż zaczął pić i nie zawsze zachowywał się jak trzeba.

Czułam się tak, jakbym nie miała kontroli nad swoim życiem. Jak chomik w kołowrotku, który nie potrafi się zatrzymać. Przy tym wszystkim zauważyłam, że ciągle źle się czuję. Postanowiłam wybrać się do lekarza i zrobić badania.

Wyniki miały być dopiero następnego dnia. Lekarz poprosił, żebym ponownie przyszła na wizytę. Od razu pomyślałam, że coś jest nie tak – tak jak czułam. Po tej wizycie wydawało mi się, że od razu osiwiałam. Całe życie przemknęło mi przed oczami, kiedy poznałam tę straszną diagnozę – rak. Oczywiście, na początku to było tylko podejrzenie raka, miałam jeszcze przed sobą wiele badań i testów. Ale byłam już przekonana, że diagnoza jest prawidłowa.

Wtedy prawie postawiłam na sobie krzyżyk. Niezwykle trudno jest znać taką diagnozę, mieć świadomość, że w każdej chwili możesz umrzeć. Straciłam wszelką nadzieję i chęć do życia.

Mąż nawet nie zareagował na tę straszną wiadomość. Chociaż już od dawna wiedziałam, że nasz związek właściwie nie istnieje i nie da się go uratować. Lekarze radzili mi jak najszybciej rozpocząć chemioterapię, ale nie wiedziałam, czy jej potrzebuję. Czy moje życie ma jakiś sens? Nie mam dzieci, męża mogę nie liczyć. Byłam gotowa stawić czoła śmierci i uważałam, że nie ma potrzeby, żebym dokładała lekarzom pracy.

Wtedy na mój oddział przyszła pewna kobieta i przedstawiła się jako wolontariuszka z grupy wsparcia dla chorych na raka. Poprosiła, żebym przyszła na ich spotkanie w szpitalu i obiecała, że mi tam pomogą. Długo wahałam się, czy tego potrzebuję, ale z nudów jednak poszłam.

Siedziałam, słuchałam i byłam zafascynowana ich pragnieniem życia. Czułam od nich niesamowicie pozytywną energię. Nie wierzyłam, że to są ludzie tacy, jak ja, że też mają raka. Kilka tygodni zajęło mi zanim weszłam na ich fale i znowu zapragnęłam żyć. Dowiedziałam się, że pomimo choroby pomagają innym – chorym dzieciom, wspierają je i zabawiają.

Złapałam się tego, jak ostatniej deski ratunku. To właśnie te chore dzieci wyciągnęły mnie z depresji. Wiedziałam, że jeżeli wyzdrowieję, to będę im pomagała w każdy możliwy sposób.

Po ostatniej chemioterapii zdarzył się prawdziwy cud – miałam remisję, a to oznaczało tylko jedno, że choroba ustąpiła. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Po raz pierwszy od wielu lat poczułam, że moje życie jest ważne i że wcale nie jest tak łatwo z niego zrezygnować.

Wróciłam do poprzedniego życia tylko po to, by je całkowicie zmienić. Rozstałam się  z mężem i rzuciłam pracę. Zostałam wolontariuszką i dalej pomagałam dzieciom, które zmagają się z tą złą chorobą.

Wyciągnęłam z tego jedną ważną lekcję – należy walczyć o swoje życie i nigdy nie jest za późno, aby wszystko radykalnie zmienić.

Trending