Connect with us

Historie

Właścicielka restauracji zaprosiła mnie z kolegą do siebie na Wigilię

Rodzice nigdy się mną nie interesowali. Dużo pili, rzadko bywali w domu. Dlatego kiedy skończyłem osiemnaście lat, przeprowadziłem się do miasta. Wynajmowałem pokój razem z przyjacielem, który był dla mnie jak brat. Razem znaleźliśmy pracę i obaj marzyliśmy o lepszej przyszłości.

Dostaliśmy pracę w restauracji. Jej właścicielką była starsza kobieta. Taka bogata paniusia, która już samym swoim wyglądem pokazywała swój status. Była surowa i uwielbiała mieć wszystko pod kontrolą. Restauracja serwowała tradycyjne polskie dania. Nasze flaki, pierogi, placki ziemniaczane były znane w całym mieście i nie tylko. Turyści też nas często odwiedzali. W ciągu dnia byliśmy kelnerami, wieczorami sprzątaliśmy lokal.

W Wigilię obaj mieliśmy zmianę. Inni pracownicy spieszyli się do domów, do swoich rodzin, a my z Konradem nie mieliśmy się do czego spieszyć. Nasze losy były bardzo podobne. Rodzice zostawili go, jeszcze jak był mały, dziadkowi na wychowanie. Staruszek dbał o niego, dawał wnukowi całą swoją miłość i troskę, w przeciwieństwie do matki. Dwa lata temu jednak zmarł. Starość zebrała swoje żniwo.

Tego dnia, zanim wyszliśmy do pracy, właściciel mieszkania powiedział nam, że mamy się wyprowadzić. Na nasze miejsce miała przyjść młoda kobieta z dzieckiem, która na pewno potrzebuje mieszkania bardziej niż my. No tak, ale gdzie my mieliśmy spędzić tę noc? Zwłaszcza w Boże Narodzenie? Ale nikogo nie obchodziły nasze problemy. Ludzie często myślą takimi stereotypami, że jak chłopaki, to tylko zabawa i awantury im w głowie. Ale my z Konradem chcieliśmy po prostu mieć normalne życie. Nasi rodzice nie dali nam wykształcenia, żebyśmy mogli znaleźć sobie jakąś lepszą pracę.

Zostawiliśmy nasze rzeczy na zapleczu i wzięliśmy się do pracy. Gości było niewielu, bo większość przygotowywała się w domu do Wigilii. Właścicielka postanowiła wypuścić nas wcześniej. Ze smutkiem pochylając głowy, powiedzieliśmy, że nie mamy dokąd pójść. Kobieta spojrzała na nas surowo i kazała się przebrać. Pokazała na swój samochód, kazała włożyć tam nasze rzeczy i wsiadać. Powiedziała, że ​​wie, dokąd nas zawiezie.

Dotarliśmy do starego, ale ładnego domu. Wewnątrz był bardzo gustownie urządzony. Na jednym zdjęciu była nasza szefowa, ale nie taka surowa. Na drugim – chłopiec. Kobieta powiedziała, że to jej syn, ale od dawna nie żyje. Zachorował na złośliwą chorobę i nie udało się go uratować. Miałby tyle lat, co ja teraz. Mąż z tego żalu również szybko ją opuścił. W tamtej chwili zdałem sobie sprawę, że za pieniądze nie da się kupić szczęścia.

Wigilię spędziliśmy z kobietą, która wydawała się zimna i powierzchowna. A okazało się, że miała życie pełne takich zdarzeń, które nie każdy byłby w stanie przeżyć. Od tego czasu opiekowała się nami jak własnymi synami. Pomogła nam znaleźć miejsce w życiu i zastąpiła nam matkę, za którą tak bardzo tęskniliśmy jako dzieci.

Trending