Connect with us

Historie

Kotka mogłaby zamarznąć, a nowonarodzone kocięta tym bardziej, ale udało nam się je uratować!

Niedawno razem z przyjaciółmi postanowiliśmy wyjechać na krótki urlop za miasto. Były ferie zimowe i chcieliśmy spędzić beztroski weekend, grając w śnieżki i wygrzewając się przy kominku.

Spakowaliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i prowiant, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy. Podróż była długa i męcząca, wszystko dokoła było zaśnieżone, a drogi pokryte zdradliwą warstwą lodu. Jechaliśmy bardzo wolno i ostrożnie, podziwiając przy okazji bajeczne widoki, aż nagle zobaczyłam na drodze jakieś zwierzę. Zatrzymaliśmy się, żeby zobaczyć, co to i znaleźliśmy kotkę, jak się później zorientowaliśmy, w ciąży. Nie mogliśmy jej przecież zostawić samej na środku drogi.

Zabraliśmy ją ze sobą, owinęliśmy w ciepłe ubrania, które ktoś miał pod ręką i nakarmiliśmy. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, przygotowaliśmy jej legowisko z narzuty i postawiliśmy spodeczki z jedzeniem i wodą. Kilka godzin później zaczęła rodzić, co było dla nas wszystkich ogromnym przeżyciem. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co robić. Kotka na szczęście poradziła sobie sama i po chwili urodziła 4 kociąt. Wszystkie żyły i miały się dobrze.

Po porodzie kotka nie dopuszczała nas do siebie, pewnie nie była przyzwyczajona do ludzi i bała się o swoje dzieci. Rozumieliśmy wszystko i nie zbliżaliśmy się do niej, tylko czasami podsuwaliśmy jej jedzenie.

Chociaż widzieliśmy, że była nam wdzięczna za ratunek, bo kiedy nie karmiła kociąt, podchodziła do nas i mruczała, kładła się obok i łasiła, ale do maluchów nie pozwalała nam się zbliżać.

Kiedy nadszedł czas naszego powrotu do domu, nie wiedzieliśmy, co zrobić z kotką i jej dziećmi. Wreszcie ja wzięłam na siebie tę odpowiedzialność i postanowiłam przygarnąć tę kocią rodzinkę, przynajmniej na jakiś czas. Droga minęła dobrze, kotka mi zaufała i spokojnie jechała razem z kociętami. Ale po podróży okazało się, że nie ma już mleka, pewnie dlatego, że była jeszcze bardzo słaba i wygłodzona. Kto wie, jak długo błąkała się po tym lesie.

Karmiłam maluchy z butelki, opiekowałam się nimi, ich mama lizała je i ogrzewała własnym ciałem, często kładła się obok mnie, jakby mnie też chciała ogrzać. Wiedziałam, że całe stadko nie może zostać u mnie na zawsze, musiałam coś wymyślić. Z bólem serca oddałam koty do schroniska, tam będą miały szansę znaleźć nowe domy. Zostawiłam u siebie tylko jednego kociaka, bo za bardzo się do niego przywiązałam. Rudzik to najsłodszy kot na świecie, patrzy mi w oczy, kiedy do niego mówię i wydaje się, że wszystko rozumie. Kto wie, może naprawdę tak jest?

Długo jeszcze opowiadałam wszystkim o naszej zimowej przygodzie i o matce Rudzika, która prawie zamarzła, ale urodziła kocięta, chroniła je i karmiła. Od czasu do czasu odwiedzam schronisko i sprawdzam, jak się mają “moje” koty. Dwójka kociąt już trafiła do nowych właścicieli, a mama i ten ostatni jeszcze szukają kochającej rodziny. Jeśli nikt nie zabierze kotki, jednak wezmę ją do siebie, myślę, że jeszcze mnie trochę pamięta.

Trending