Connect with us

Życie

Andrzej wyjechał do pracy w Norwegii, bo nie chciał wyjść przed młodą żoną na biednego nieudacznika, ale później dowiedział się, że od dawna są po rozwodzie

Andrzej Wiktorowicz był zawsze człowiekiem szanowanym, ciężko pracował i dobrze zarabiał. Kiedy dobra passa go opuściła, nie wstydził się zabrać za inną pracę. Ma za sobą rozwód z pierwszą żoną, a teraz nowe małżeństwo z młodą dziewczyną. Mężczyzna ma 45 lat.

On i jego pierwsza żona Martyna byli małżeństwem przez 10 lat i mają dwoje dzieci. Andrzej pracował wcześniej jako zastępca dyrektora dużego zakładu, ale później firma została sprzedana, a nowy szef przyjął innego zastępcę, młodszego, z lepszymi perspektywami.

Andrzej bardzo przeżywał utratę dobrze płatnej pracy, więc zaczął zaglądać do kieliszka. Wydawało mu się wtedy, że żona w ogóle go nie rozumie, więc szukał jakiegoś pocieszenia na boku. No i zaczął spotykać się z 29-letnią Patrycją, młodszą siostrą jego przyjaciela Igora. Poznał ją na jego urodzinach. Dziewczyna przyszła wtedy na chwilę, tylko złożyć życzenia bratu, ale była tak atrakcyjna i piękna, że ​​Andrzej po prostu nie mógł pozwolić jej odejść. Tam, nad brzegiem małej i spokojnej rzeki, rozpoczął się ich romans.

Andrzej rozwiódł się z Martyną, a dzieci zostały z matką, tak było najlepiej. Zostawił mieszkanie żonie i dzieciom.

Z Patrycją wziął tylko cywilny ślub i zamieszkali w jego domu za miastem, który Andrzej odziedziczył po rodzicach jeszcze przed ślubem. Młoda żona powiedziała mu kiedyś, że nie czuje się tam dobrze, bo nie jest u siebie. Wtedy mąż postanowił przepisać dom na Patrycję, bo naprawdę chciał we wszystkim zadowolić żonę. Ale jej wciąż nie było dosyć – później chciała mieć samochód, bo widzicie, nie było jej wygodnie jeździć do miasta autobusem. Dlatego Andrzej postanowił wyjechać do Norwegii do pracy. Nie chciał wyglądać na niezaradnego i biednego przed swoją młodą żoną. A za granicą była okazja, żeby dobrze zarobić.

Dopiero po dwóch latach spędzonych poza krajem mężczyźnie udało się przyjechać do domu na Święta. Patrycja tak pięknie mówiła mu przez telefon, jak bardzo za nim tęskni i chce, żeby przyjechał, że Andrzej naprawdę w to wierzył. Wszystkie pieniądze, które zarabiał, wysyłał na konto swojej młodej żony, żeby miała na ten  samochód i na życie.

Kiedy wrócił do domu i wszedł na podwórko, przy wejściu spotkał nieznajomego mężczyznę, który powiedział mu, że jest właścicielem domu. Kupił go od młodej kobiety rok temu. Pokazał mu umowę sprzedaży i poprosił Andrzeja, żeby więcej tu nie przyjeżdżał.

Mężczyzna nie mógł uwierzyć własnym uszom i natychmiast zadzwonił do żony. Z tonu jego głosu od razu zrozumiała, że wrócił i wszystkiego się dowiedział, więc nic nie mogła wymyślić i powiedziała, jak jest: „Nie kocham cię i nigdy nie kochałam. Z domem wszystko było legalnie, niczego mi nie możesz udowodnić. I tak, żebyś wiedział, rozwiodłam się z tobą zaocznie już dawno temu. Nie szukaj mnie, jestem daleko.”

Andrzej poczuł się w tamtej chwili okropnie. Został oszukany i zdradzony. Jak mógł nie widzieć w Patrycji jej egoistycznych motywów? Było mu teraz wstyd… bardzo wstyd.

Mężczyzna nie miał zamiaru iść z tym do sądu. Sam przecież, własnoręcznie, trzy lata temu przepisał dom po rodzicach na swoją młodą żonę zamiast na dzieci. No i widocznie życie go za to pokarało. Jeśli chodzi o Patrycję, to Bóg ją osądzi, niech żyje tak, jak jej się podoba i niech sama radzi sobie z własnym sumieniem, jeżeli w ogóle je ma.

Najgorsze było to, że jak się okazało, na Andrzeja w Polsce nikt nie czekał. Wszyscy jego przyjaciele byli zajęci, nikt nie zaproponował mu, żeby się u niego zatrzymał. Miał przy sobie niewiele pieniędzy, bo dzień wcześniej wszystko wysłał na konto Patrycji. Musiał więc schować swoją dumę do kieszeni i postanowił zadzwonić do swojej pierwszej żony. Wstrzymał oddech i bardzo się bał, że nie odbierze telefonu. Ale Martyna odebrała i bez zbędnych wstępów powiedziała: „Wiem wszystko, przychodź, dzieci się ucieszą”.

Trending